wtorek, 9 października 2012

Lima - dzień drugi

Nie jest chyba za dobrze skoro po dwóch dnia w tym mieście zastanawiam się: Co ja tu do cholery robię?! i czemu nie pojechałam np. do Poznania?!  byłoby chyba odrobinę łatwiej... Zachciało mi się Ameryk i dalekiego świata... ech! Trzeba było słuchać jak mama mówiła: po co tam pojedziesz?

Nie no może nie jest aż tak źle... najbardziej wkurzającą rzeczą jest ciągły brak bagażu i to że nikt nie wie gdzie jest a pan który się takimi problemami zajmuje powiedział że może być we Frankfurcie, albo w Punta Cana (Dominikana) albo w San Juan (Puerto Rico), albo w Panamie. To nam trochę rozjaśnia sprawę prawda? No i może jeszcze być w Limie ale na lotnisku twierdzą że go nie ma :) Więc bagażu jak nie było tak nie ma...

A moje życie w Limie na razie skupia się na tym że ciągle ktoś się mną zajmuje więc póki co nie muszę się martwić sama o siebie. Przez pierwszy tydzień (albo nawet dwa) mieszkam z peruwiańską rodziną u jednego z chłopaków z Aieseca. A dokładnie z Ernesto (który właśnie teraz kiedy to piszę siedzi obok i gra na gitarze i śpiewa hiszpańskie ballady! wow! :) jego mamą i siostrą, z czego tylko Ernesto mówi po angielsku. Ale nie jest źle bo mama nam gotuje: na śniadanie kawa zbożowa, świeże bułki i omlet z parówką (w domu nie robię zdjęć bo na razie mi głupio :p) a na obiad ryż z kukurydzą, groszkiem i kurczakiem i pyszny sok z karamboli (żółty gwieździsty owoc). Poza tym jak Ernesto był na uczelni to byłam na zakupach z nową mamą (skoro nie mam bagażu to coś by się przydało kupić i wysłać rachunki linią lotniczym...). Zrobiliśmy listę rzeczy których potrzebuję, Ernesto zapewnił że mama jest mistrzem w targowaniu się (co jest tu dużym plusem - tacie by się podobało :D haha), no i pojechałyśmy na sklepy. Nie, nie, nie... nie H&M, nie Reserved... zwykłe sklepy jak na wsi gdzie można się targować, gdzie jest wszystko i nic, wszyscy się znają... jak na pierwsze zakupy w dużym mieście to nie źle. Ale znalazło się wszystko co było potrzebne. Niestety rozmowa za bardzo się nie kleiła bo mój hiszpański na razie ogranicza się do podstawowych zwrotów, kilku przekleństw i kilku fraz...

Wieczorem poszliśmy do 'Taverny' coś zjeść (oni tu jakoś dużo jedzą) i oczywiście coś wypić (piją też dużo, alkoholu oczywiście). Aaa i padał deszcz... tzn tak nie do końca bo podobno tu NIGDY nie pada prawdziwy deszcz... jest mżawka, często już drugi raz odkąd tu jestem ale nigdy nie ma ulewy czy większego deszczu. A poza tym jest w miarę ciepło.

Najbardziej denerwujące jest to że nie mogę sobie po prostu wziąć mapy i pochodzić po mieście... a dlaczego? Jest kilka powodów:
1. Miasto jest OGROMNE! Ma kilka wielkich dzielnic i jak na razie nie mam pojęcia co jest gdzie i gdzie ja jestem.
2. Tu się nie chodzi tylko jeździ autobusami co jak już pisałam jest jedną wielką komedią ale to opiszę kiedy indziej i mam zamiar nakręcić filmik jak to wygląda bo tego się nie da opowiedzieć...
3. W porównaniu do Anglii gdzie przechodzi się przez jezdnię gdziekolwiek i jest bezpiecznie bo samochody zwalniają, tu jest wręcz przeciwnie...już by mnie kilka razy rozjechano gdyby nie chłopaki... jeżdżą tu jak zwariowani!
4. Po zmroku to już w ogóle odpada bo jakoś tak czasem dziwnie ludzie na mnie patrzą.. widzą że jestem obca... Co nie jest miłe i przyjemne...
5. A najważniejsze to chyba że nikt mi nie dał mapy! Domyślam się że nawet jakby mi dali to byłaby ona średnio adekwatna do prawdziwej topografii miasta...

No więc jak na razie jestem zdana na opiekę i na zabieranie i odprowadzanie do domu co nie jest takie złe ;)


Papa rellena - ziemniak w środku z mięsem, jajkiem na twardo,oliwkami i rodzynkami plus cebula

                                                     Leah i Algarrobina - kolejny drink

                                                                     Gary i Diego:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz