niedziela, 30 listopada 2014

Rowerami w dżungli

Takie spontaniczne wycieczki są najlepsze! W sobotę w nocy Paula pisze że jedziemy na rowery na wyspę w Bangkoku. Wszystko się wykluczało... wyspa? w Bangkoku? upał? rowery? No ale niedaleko i będzie fajnie! No to jedziemy... Faktycznie nie było daleko bo okazało się że to nie tak do końca wyspa takie... coś że trzeba przepłynąć łódką przez rzekę. Tak jakby po drugiej stronie rzeki od nas. Ale niby niedaleko a taka różnica! Po jednej stronie miasto, wieżowce, korki... a po drugiej dżungla, zielono i mini domki. 

Tak więc dopłynęliśmy mini łódką na ledwie 6 osób, wynajęliśmy rowerki na cały dzień za 10 zł i w drogę. Tak po prostu. Podobno zgubić się nie da. Najpierw jechaliśmy normalnymi drogami a potem Nico, który już tam był poprowadził nas jakimś ledwo wyglądającymi dróżkami. Trzeba się było skupić bo w lewo woda w prawo krzaki albo też woda. Masakra. A jeszcze ruch obustronny oczywiście. Na szczęście nikt nigdzie nie wpadł. Niesamowite było to że ludzie tam normalnie mieszkają... Tak blisko ogromnego miasta a tak inaczej. 

Znaleźliśmy po drodze jakiś market, jakiś park, nie można się było za bardzo zatrzymywać na długo bo mega gorąco a jak się jechało to przynajmniej trochę wiało. Pojeździliśmy jakieś 3 godziny i w sumie prawie wszystko dookoła zobaczyliśmy więc zmęczeni rowerami i upałem wracaliśmy do miasta...


Na łódce


Dopływamy do brzegu
Są rowerki!
Rower w Azji po raz pierwszy
Jadą damy
Czasami trochę tłoczno

Po lewej jakieś bagno po prawej krzaki a ja robię zdjęcia



 Przerwa na zdjęcia








Kokosy

Jadę i ja!



Przerwa na lody

Samoobsługoowa mini stacja benzynowa



Jeziorko w parku


Takie zwierzątka milutkie malutkie



Nasze bryki


Wracamy do miasta

niedziela, 23 listopada 2014

Bieg po wizę do Laosu

Z wizą to zawsze problemy. I zawsze mi się przytrafią. Tym razem na szczęście nie było tak źle i musiałam zrobić to co prawie wszyscy muszą tu robić czyli zrobić sobie krótki wypad za granicę tzw. visa run. Mogłam to zrobić sama, czyli złapać autobus pojechać, załatwić formalności, poszukać hotelu i wrócić a mogłam też zrobić to przez firmę która wszystko za mnie załatwia i w sumie wychodzi jakieś 100zł drożej niż jakbym robiła samemu. Więc co się będę stresować - pojechałam z firmą. Spotkanie było w niedziele wieczorem, od razu wzięli ode mnie paszport, kazali wypełnić jakieś papierki, wpakowali do vana z innymi ludźmi i pojechaliśmy. Wyjazd było o 20.00 i z kilkoma przystankami (jak dla mnie i tak za długimi) o 4 nad ranem byliśmy na granicy z Laosem. Niestety przez te przystanki słabo można było pospać. Po drodze okazało się że zrobiłam złe zdjęcia do wizy bo mam w okularach a muszą być bez więc za 10 zł pan mi na drodze strzelił fotkę, wydrukował i było dobre... Tajlandia! 

Na granicy było pełno ludzi! Chyba wszystkie możliwe narodowości. Wszyscy ustawiali się przed bramą bo granica otwierana była o 6.00. Jak się otworzyła to wszyscy ruszyli do budek żeby najpierw wyjść z Tajlandii potem autobusem wątpliwej jakości dowieźli nas do budek z Laosu, tam poczekaliśmy na wizę wjazdową a potem już wieczne czekanie w urzędzie imigracyjnym w stolicy Laosu - Wientian. Chyba z 3 godziny tam siedzieliśmy bo ludzi masa, strasznie dużo Rosjan. Nie wiedziałam że ich tak dużo w Tajlandii, jakoś w Bangkoku ich tak nie widać... 

Dalsza część wycieczki to hotel, jedzenie i spanie po nieprzespanej nocy. Hotel niestety był na obrzeżach miasta więc nie dało się za dużo pozwiedzać, tyle tylko co poszłam na spacer po okolicy. Na wizę czeka się jeden dzień więc musieliśmy zostać i rano paszporty do odbioru, jedna granica, druga granica, sklep bezcłowy  i dziękujemy. Czas na długą drogę do domu. Nie wszyscy jednak wracali, kilka osób zatrzymali na granicy. Ludzie przedłużają sobie pobyt nielegalnie i potem moją problemy. ja na szczęście dostałam co chciałam i resztę mam nadzieje załatwi mi już szkoła. Do domu wróciłam we wtorek o 1 w nocy, wykończona. 

 Przystanek na siku i skomplikowane toalety...
 Czekamy na otwarcie granicy o 6.00 rano
 Ciągle jakaś kolejka gdzieś
 Czyżby w Laosie mieli normalny chleb?
 Pamiątki w paszporcie - wiza do Laosu
 Prawie jak Tajlandia

 Tylko ceny jakieś dziwne


 Obrzeża stolicy Laosu

 Mundurki szkolne jakieś inne
 Apteka
 'Wypożyczalnia' filmów

 Salon piękności




 Nasz hotel
 Wieczór przy piwku

 Mały filipino
 Jest i polska wódka w sklepie bezcłowym
 O smaku ... wodorostów?
Po lewej Laos po prawej Tajlandia - prawie jak w Cieszynie