Tego dnia wstałyśmy wcześnie rano (jak co dzień...) bo chciałyśmy zobaczyć ruiny Sacsayhuman, a w naszym niby-hostelu nasz przemiły gospodarz powiedział, ze do 8 wstęp za darmo. To idziemy! Tylko ze do tego pół godziny wędrówki pod ostrą górkę, ale my byśmy miały nie dać rady? Było nam trochę ciężko, to fakt, bo na wysokości 3300m. organizm mówi "hola, po co ten pośpiech?", a poza tym rozleniwiłyśmy się strasznie po pobycie w Limie (czyt. brak ćwiczeń, peruwiańskie jedzonko itd.) i nie mamy formy, ale wspięłyśmy się dosyć szybko po to by dowiedzieć się, ze jednak wstęp płatny. 40 soli! Więc odpuściłyśmy sobie zwiedzanie tych paru kamyków i zamiast tego wspięłyśmy się jakieś 5 minut dalej na takie wzgórze z białym Chrystusem (coś jak w Rio tylko mniejszy), z którego rozciągał się piękny widok na dopiero budzące się do życia Cusco i te ruiny za 40 soli. Przepięknie!
Następnie wróciliśmy się do "hostelu" na pyszne śniadanko (chociaż te porcje mogliby mieć większe), poszłyśmy na Boże Ciało, ale te tłumy tak nas zniechęciły, ze uciekłyśmy do pobliskiej wioseczki Pisaq, w której jest słynny market. Po drodze (pół godziny od Cusco) można było podziwiać piękne widoki, w oddali widniały ośnieżone szczyty. W odróżnieniu od Cusco, market Pisaq był w tym dniu niezwykle cichym i uroczym miejscem. A jakie cudowne peruwiańskie rękodzieło i pamiątki tam mają! Mogłabym się gapić godzinami. Ale na razie nic takiego nie kupujemy, bo mamy nadzieję obkupić się w Boliwii - podobno jest tam dużo taniej. Więc powłóczyłyśmy się trochę, rozkminiałyśmy jak to ludzie żyją w takiej ciszy i spokoju bez facebooka i Starbucksa i wróciliśmy do Cusco na popołudniową siestę. I tym sposobem spałyśmy z 3 godziny. Byliśmy chyba bardzo zmęczone.
A kiedy już wstałyśmy wybrałyśmy się na późną kolację (filet z alpaki omnom) i na drinka do Mama Africa, o którym to klubie opowiadali Aśce jej uczniowie. Od wejścia mi się spodobało, bo grali salsę. I to wiele piosenek, które już znam. Była tam grupa profesjonalnych tancerzy, którzy tak wymiatali, ze tylko patrzyłyśmy z Aśka, niemalże nie dowierzając naszym oczom (co ja pacze!). Jednak muszę przyznać, ze obserwując takich salseros można się dużo nauczyć. Tak więc ja już, już mogłabym zacząć imprezować w najlepsze, ale poważny wzrok Aśki przypomniał mi, ze na drugi dzień pobudka skoro świt w związku z czym impreza do białego rana byłaby nierozsądna, więc wróciłyśmy do "hostelu". Tak oto minęło nam Boże Ciało w tym roku.
To pisałam ja, Justyna :)
Poranny rozruch po schodach do góry
Pani wyprowadza zwierzątko na spacer
Pomnik Chrystusa góruje nad miastem
Widok na Cusco
Poranne przygotowania do procesji
Procesja na Boże Ciało
Słynny market w Pisaq
Jem kukurydzę z wędzonym serem
A potem drinki - Machu Picchu