piątek, 31 października 2014

Nowe mieszkanie, nowa praca

Z dniem 30 października skończyłam moją pierwszą pracę w Tajlandii. W czwartek było zakończenie i pożegnałam się z moimi 3 latkami bo tak jak pisałam był to tylko kurs wakacyjny. Dzieciaki były szczęśliwe, rodzice też, przychodzili i dziękowali więc fajnie było. Mieliśmy taka mała akademie, dzieciaki występowały - moje oczywiście tańczyły. Prawie wszystkie.. niektóre stanęły sparaliżowane na scenie i nie ruszyły się. Ale było nie źle ogólnie. Smutno trochę bo dzieciaki były kochane i na pewno ich nie zapomnę, mimo że one mnie pewnie tak. :) Ale miesiąc szybko minął i za mną kolejne doświadczenie - przedszkolanką na pełny etat byłam po raz pierwszy. Ze szkołą się pożegnałam, kasę dostałam i powiedzieli że jeśli będę wolna w marcu to znowu mają taki kurs i chętnie mnie przyjmą.

Z mojego starego mieszkania wyprowadziłam się już w zeszłym tygodniu bo kontrakt się skończył, właściciel chciał przedłużyć na cały miesiąc a ja nie bo wiedziałam że już tam mieszkać nie chce i miałam już zapewnione inne mieszkanie. Mieszkanie jak widać na zdjęciach jest dość duże ale bardzo bardzo mi się podoba, mam prawdziwą kuchnię i mogę gotować, praktycznie wszystko tu jest i nic nie muszę kupować więc super (choć jak Ola gotuje to ciągle jest: przydałabym się pokrywka... masz wyciskarkę do czosnku? kurcze nie mamy dużej miski, suszarki do sałaty, itp.itd) ale dajemy radę! Mieszkanie jest w małej uliczce, 5 min piechotą do metra i 8 minut piechotą od mojej nowej szkoły w ładnej dzielnicy 3 przystanki metrem od samego centrum miasta. 4 przystanki od Oli więc bywa moim dość częstym gościem tym bardziej że ostatnio zainwestowałyśmy i kupiłyśmy blender. Więc nasza lista na lodówce - "Co ugotować" rośnie z dnia na dzień... my chyba też powoli. Tak więc mieszkanie mam, podpisane na 6 miesięcy, jak ktoś ma ochotę to oczywiście zapraszam :)

I mam też nową pracę. W czwartek po zakończeniu w starej szkole od razu szłam do nowej szkoły podpisać kontrakt. Już tam kiedyś byłam bo robiłam tam lekcje próbną, szczerze mówiąc w wielu szkołach prosili mnie o lekcje próbną a tylko w tej jednej zrobiłam bo w innych mieli po 40 uczniów w klasie więc im podziękowałam. Tak więc w tej szkole już byłam kiedyś we wrześniu ale oni potrzebowali kogoś od listopada i mimo że od razu mnie polubili i widać było że chyba będą mnie chcieli to ja jeszcze ciągle wysyłałam CV aż w końcu musiałam się zdecydować i była to moja najlepsza opcja. Przez 6 miesięcy pracowała tam Amerykanka ale teraz wraca do USA na studia więc szukali za nią zastępstwa, udało mi się głównie dlatego że koniecznie chcieli zatrudnić kobietę a jak wiadomo większość to faceci. No i wszystko wyglądało fajnie, jest to prywatna szkoła podstawowa i liceum, ja pracuję tylko w podstawówce, uczę 6 klasę angielskiego, 3 klasę angielskiego i mam też wychowawstwo w 3 klasie gdzie uczę UWAGA: angielskiego, matematyki i przyrody :) Niektórzy pewnie spadną z krzesła jak to przeczytają... ja i matematyka. HaHaHa... no ale ja nie dam rady? Co tam może być takiego strasznego w matematyce dla 3 klasy? Pracuję około 23 godzin w tygodniu samego uczenia, ale w szkole muszę być od 7.45 aż do 16.30. Mam około 13 godzin okienek kiedy nie mogę wyjść ze szkoły bo jest to czas na przygotowanie moich lekcji, plus mam godzinę dziennie na lunch kiedy mogę wyjść ze szkoły albo jeść darmowy lunch w szkole. Będą też jakieś zebrania rodziców, wycieczki itp... Jak normalna szkoła. W klasie mam 16 uczniów którzy w większości mówią płynnie po angielsku i mało które wygląda jak Taj - zazwyczaj są to mieszanki (Tajka + Brytyjczyk, Tajka + Amerykanin, Tajka + Japończyk, Tajka + Chińczyk, Tajka + Singapurczyk) mam też Koreankę, ale też jeszcze wszystkich nie znam więc dowiem się w trakcie... No więc będzie ciekawie myślę.

 Wyprowadzka z pierwszego mieszkania
 Salon

 Mini łazienka
 Mini kuchnia

 Duża sypialnia
 Z dużą szafą
Widok z okna - 6 piętro
 Pierwsze gotowanie
Polskie kucharki
 Mmmmm

Są i lody!
 Śniadanie - wymarzone naleśniki
Takie cuda Ola przyrządza

niedziela, 19 października 2014

Koh Samet czyli urodziny na wyspie

Jak każdy pewnie tak i ja bardzo dużo słyszałam o wyspach i plażach w Tajlandii. Te zdjęcia na google! I to wszystko tak niedaleko Bangkoku. Wiec jak tylko Ola miała wolny weekend to zarezerwowałyśmy jakiś pokój i zaplanowałyśmy wyjazd na wyspę. Ola już gdzieś na jakiejś była a dla mnie był to pierwszy raz. I też pierwszy taki wyjazd z Bangkoku nie licząc mojego kampu z dzieciakami.

Tak więc noc z piątku na sobotę spędziłam u Oli żebyśmy mogły pójść wcześniej spać (świetnie nam się nie udało oczywiście) i o 5 już byłyśmy na nogach żeby dostać się na dworzec autobusowy skąd Ola twierdziła że o 6 odjeżdża nam autobus. No pomyliła się tylko trochę. Autobus jechał o 7 nie o 6 więc miałyśmy niesamowitą okazję posiedzieć sobie na dworcu zjeść pseudo rogaliki i wypić kawę 3w1. Tak to pewnie Ola z góry zaplanowała :)

Ale o 7 już byłyśmy w autobusie na południe Tajlandii. Po prawie 3.5 godziny wylądowałyśmy gdzieś gdzie tłum z autobusu skierował się na przystań. Tam miałyśmy chwilę żeby pospacerować po dość dużym targu a potem już 20 min niebieską łódką na wyspę. No i tu już nie ma co pisać za bardzo... była plaża, plaża, plaża i relaks.

Znalazłyśmy nasz mały hotelik (tzn prawie, pani na motorku nas musiała kawałek podrzucić - w trójkę z bagażami, a co tam!), standard odpowiadał cenie  (30 zł od osoby za noc), ale to w końcu jedna noc, łóżko, łazienka i wiatrak. Szybko przebieranie i na plaże! I tak do 17 leżałyśmy, ja trochę na słońcu trochę w cieniu, Ola raczej w cieniu, co jakiś czas skok do wcale nie chłodzącej wody i tyle. Pięknie! Taki mały raj tak nie daleko ogromnego miasta.

Jak wracałyśmy to akurat lunęło na chwile ale to chyba takie normalne tam bo nikt się za bardzo nie przejął. Wieczorem wyszłyśmy na kolację, piwko na plaży i puszczanie przeze mnie urodzinowego lampionu! :)

Drugiego dnia zebrałyśmy się dość wcześnie żeby pójść na inną plażę tym razem, trochę pospacerowałyśmy i podyskutowałyśmy na temat tego jak mimo wszystko brudno tam było... Tego nie widać na tych pięknych zdjęciach plaż na google... A gdzie się nie obejrzysz to małe wysypisko śmieci... No ale jak turyści są dowożeni prosto z przystani do luksusowego hotelu to nie muszą tego widzieć.

My znalazłyśmy małą restauracyjkę z wygodnymi leżakami na tarasie i tam postanowiłyśmy spędzić leniwą niedzielę...Bardzo leniwa była. Aż szkoda było wracać... W ogóle dosiedli się do nas jacyś Słowacy już prawie jak się miałyśmy zbierać. Fajnie się gadało bo w sumie oni po Słowacku my po Polsku i się rozumieliśmy. Oni tu srebro kupują i sprzedają u siebie. Podobno bardzo tanie tu jest. Podali nam jakieś namiary na sklep więc musimy się wybrać :)

Drogo do domu niestety była bardzo długa bo okazuje się że w niedziele wieczorem w Bangkoku są mega korki, tutaj w ogóle chyba zawsze są korki nie ważne czy noc czy dzień czy godziny szczytu... A podróż nie dość że długa to jeszcze niewygodna bo... upss. trochę się spaliłyśmy... :/

A tak poza tym to cała taka wycieczka z transportem, noclegiem, jedzenie itp wyszła nas po niecałe 200 zł za osobę. To chyba nie źle :)

Ola i jej wymarzone śniadanie o 6.30 rano na dworcu
 Pseudo rogaliki i pseudo kawa
 Dworzec autobusowy w Bangkoku
 Targ pełen dziwnych rzeczy



 Wygląda nieciekawie...



Muszelki prawie jak w Polsce
 Moja pierwsza woda!

Jak tu pięknie...


 Płyniemy niebieską łódką!

 Raj dla turystów
 Nasz skromny pokoik
I jeszcze skromniejsza łazienka
 Idziemy w 'miasto'

 Praca na każdym kroku!
 Woooooow....



 Waaaaaaaaw....




 Pół dnia w takiej pozycji...
Sok kokosowy 


 Kuchnia nam się pojawiła przed leżakiem


 Mleczko kokosowe w innej postaci

 Kolacja z grilla
 Fire show
Urodzinowy lampion

 Chyba w nocy znowu padało


 W poszukiwaniu plaży
 Jakby komuś było tęskno...
 Taki trochę syf


 Ten pokój do wynajęcia będzie chyba gotowy niedługo...



 Jest i siatkówka!




 Sesja na molo
Jest i selfie!
 Pozycja na dzień drugi

 Taka 'syrena' wita i żegna turystów na wyspie
Czekając na autobus, pewnie wrzucam zdjęcia na instagrama :)