Hoi An i Hue miało być jednym wspólnym postem ale po pierwszym wieczornym spacerze tutaj już wiedziałam że tak nie będzie. Nie dziwię się że wielu mówi że Hoi An to ich ulubione miejsce w Wietnamie. Droga z Hue do Hoi An tez jest niesamowita, kręta, przez góry i ze zwariowanymi kierowcami którzy trąbią na każdym zakręcie, przy każdym wyprzedzaniu, którzy na wąskich drogach potrafią wyprzedzać na 3 - go i pędzą jak szaleni. Ale z klifów widok jest piękny. Popularna atrakcją jest wypożyczenie skuterów i około 6 godzinna jazda właśnie pomiędzy tymi miejscowościami, agencje nawet oferują ze zawiozą ci bagaż na miejsce żebyś spokojnie mógł sobie jechać i oglądać.
Ja w każdym razie wybrałam jednak autobus który i tak był dość atrakcyjny bo z łóżkami i wi-fi wiec wygodnie się jechało i obserwowało widoki z okna. A już w Hoi An po zakwaterowaniu się tym razem w 8 osobowym pokoju od razu wybrałam się do starego miasta które podobno pięknie wygląda w nocy. I to prawda.. miasteczko było cudowne! Całe rozświetlone małymi latarenkami które podobno są znakiem rozpoznawczym tego miasta. Były one wszędzie! W każdym sklepie, na ulicach, w każdej restauracji... Po prostu całe miasto było w kolorowych lampionach. Stare Miasto Hoi An znajduje się na liście UNESCO i jest jednym z najładniejszych miejsc jakie widziałam. Znajduje się nad rzeką gdzie popularna atrakcją jest puszczanie małych papierowych lampionów oczywiście na szczęście. Tylko ci ludzie znowu tacy... natarczywi... zdarzało mi się przejść na drugą stronę ulicy gdzie nic nie było zamiast iść kolo restauracji w których za każdym razem ktoś zaczepia, gada, zadaje pytania. Nie nie nie... wiem ze zależy im na turystach ale nie podobało mi się to. I tak zamiast zjeść kolacje to najadłam się na ulicy jakiś dziwnych rzeczy. Jednych lepszych innych mniej :)
Drugiego dnia tez wybrałam się zobaczyć stare miasto, jak wygląda w dziennym świetle i mimo że nie było słońca (wszyscy tylko mówili o jaką ładna dziś pogoda! tzn ze słońce nie świeci... haha) to i tak było strasznie gorąco a miasteczko ciągle było bardzo ładne. Ludzie się też nie zmienili, każdy skuter pyta gdzie idę, każda kelnerka zaprasza żeby przejrzeć menu które wciska ci przed oczy. Ale znalazłam ogromny targ gdzie tak jak w Tajlandii można kupić praktycznie wszystko a ludzie różnią się tylko tym że tu prawie każdy ma stożkowaty kapelusz i może krzyczy i namawia głośniej.
I jeszcze przez przypadek na małym placu gdzie usiadłam żeby poobserwować ulice znalazłam polskie korzenie. Całkowicie przez przypadek, rzadko kiedy interesuje się pomnikiem jakiegoś starszego pana w małym miasteczku ale na tego akurat spojrzałam. Okazało się ze pan jest Polakiem który kiedyś tu przyjechał i mieszkał i troszczył się o zachowanie starego miasta Hoi An takim jakie jest. O proszę jak daleko Polacy wyjechali i jeszcze zasłużyli na pomnik. Nawet mu zdjęcie zrobiłam :)
Spacer po miasteczku wieczorem
Ciastka ze słodkich ziemniaków i kokosa
Coś jakby ciasto dożdżowe
Z czymś słodkim w środku
Placki smażone z bananami
Wszędzie lampiony
I smoki
Wczesny poranek
Śniadanie na ulicy
Będzie bułeczka
Kawa po wietnamsku
Noodle
Przerwa w pracy riksiarza
Pomnik Polaka
Ciekawe kartki pocztowe
Targ
Jak w Tajlandii
Koszulka oddaje idealnie przepisy drogowe w Wietnamie
Szycie ubrań na miarę
Będą z tego lampiony
Może pamiątki na święta?
A może złotą rybkę?