niedziela, 28 września 2014

3-dniowy obóz angielskiego

W ostatni weekend września byłam na 3 dni na obozie językowym z jedną ze szkół w Bangkoku. To taka jakby wycieczka szkolna tylko że jedzie kilka klas, jest to połączone trochę z językiem angielskim, odbywa się zazwyczaj na 1-3 dni (zazwyczaj 3) i jest organizowane przez agencję zajmującą się takimi wyjazdami a nie przez szkołę. Ja oczywiście znalazłam się tam przez przypadek. Poznałam przez przypadek chłopaka i mówię że uczę angielskiego w szkole a on że ma kolegę który ma agencje i organizuje wyjazdy na obozy i czy nie chciałabym pojechać. No to ja że jasne! Miał do mnie ten jego kolega zadzwonić ale jakoś mu się nie śpieszyło przez cały tydzień a obóz miał być w piątek. W końcu w czwartek popołudniu zadzwonił, zapytał czy chce jechać, ja że tak, no to ok. Bądź w piątek o 4.30 (rano!!!) w biurze i zabierz buty sportowe, długie spodnie i koszulki zakrywające ramiona, koniec. Z opowiadania tego mojego kolegi wywnioskowałam że będzie to coś podobnego do tego co robiłam w Anglii tylko mniejsze i krótsze.

No i tak też pojawiłam się o tej 4.30 przed tym biurem gdzie była już dość duża grupa ludzi mniej więcej w moim wieku, większość chłopaków, różnych narodowości.  Pakowali rzeczy do dwóch piętrowych autokarów i koło 5 po dostaniu koszulek zostaliśmy poinformowani kto jedzie gdzie.W naszym autokarze było 17 osób - 6 dziewczyn (ja i 5 Tajek) i  11 chłopaków (3 Tajów, 3 Irańczyków, 1 Egipcjanin, 1 Holender, 1 Litwin, 1 Kanadyjczyk i 1 Serb), po drodze do szkoły dowiedziałam się że zabieramy 215 dzieci  w wieku od 12 do 17 lat do 5 autokarów i 10 opiekunów ze szkoły.

Dzieciaki w szkole zbierały się mega długo, poza tym lało jak z cebra i dopiero koło 8 wyjechaliśmy po drodze zatrzymując się w Muzeum Nauki gdzie spędziliśmy ponad godzinę i w takim jakby obozie wojskowym gdzie strzelaliśmy z łuku, z karabinu na kulki i zjeżdżaliśmy na linie (po polsku to się nazywa tyrolka jak twierdzi google). Było tam chyba ze 100 stopni w cieniu ale dość wesoło. Potem popołudniu dojechaliśmy do naszego resortu gdzie mieliśmy spędzić dwie noce. Resort był nad rzeką i w sumie nic tam za ciekawego nie było. My spędziliśmy prawie cały czas w wielkiej klimatyzowanej sali gdzie robiliśmy zabawy, gry, talent show, dyskotekę i różne inne śmieszne zajęcia. Mniej więcej coś jak moja praca w Anglii tylko trochę gorzej zorganizowane no i bez lekcji angielskiego jako tako. Dzieciaki były fajne ale angielski miały dość słaby, z resztą ich tajscy nauczyciele też (to ogólnie wielki problem w Tajlandii), ludzie z którymi pracowałam byli bardzo fajni poza tym że było to moje pierwsze doświadczenie z tym że Tajowie nie chcą za bardzo przyjaźnić się z obcokrajowcami. Powodem zazwyczaj jest ich dość słaby angielski którego się wstydzą co jest dziwne bo akurat Ci którzy tam byli studiują na międzynarodowym uniwersytecie. W każdym razie z Tajkami się za bardzo nie zaprzyjaźniłam (poza jedną która miała chłopaka anglika i bardzo dobrze mówiła po angielsku) bo nie chciały za mną za bardzo rozmawiać i ciągle gadały po tajsku. Za to chłopki byli fajni więc ogólnie było bardzo pozytywnie. Ale po trzech dniach w niedziele późnym popołudniem wróciłam wykończona do domu, w piątek wstawałam o 3 w nocy, w sobotę i niedziele o 6.30, pracowaliśmy praktycznie do 22.00. Co prawda nie była to jakaś ciężka praca no ale jednak nie możesz się położyć i spać tylko trzeba siedzieć, brać udział, rozmawiać z dzieciakami itp...

Myślę że dzieciaki dobrze się bawiły. A ja jak będę miała okazję to chętnie się jeszcze na taki obóz przejadę ale problem w tym że teraz już pracuję od poniedziałku do piątku a obozy są zazwyczaj 3 dniowe. Ale chyba im się spodobałam bo od razu w niedziele zadzwonili do mnie znowu czy nie chce jechać na kolejne 3 dni. Niestety już nie mogłam. Ogólnie potrzebują dziewczyn bo chłopaków mają aż za dużo. Dużo tam było rzeczy które mi się nie podobały jak były zorganizowane głownie ze względu na to że to nie był mój pierwszy raz w takiej pracy i wiem trochę jak to może wyglądać lepiej no ale byłam nowa więc się ogólnie nie odzywałam, niech robią po swojemu :)

Nie wiem czy już pisałam o jedzeniu tajskim w każdym razie ogólnie 99% jest ostre, i to tak że moja skala ostrości jest od 1 do 10 a tajska zaczyna się od 5... z czego 5 to dla mnie już huhu ostre a dla nich jeszcze nic. Tak więc jedzenie na stołówce było dość wesołe, zaczynało się zawsze od mojego pytania - 'Co jest nie ostre'?, a potem ktoś pytał 'Jak długo jesteś w Bangkoku?' i po usłyszeniu mojej odpowiedzi że dwa tygodnie mówił 'Aaaa hahaha nauczysz się jeść ostre!' Ogólnie wszystko poza zwykłym ryżem było ostre. Zazwyczaj jadłam coś co ktoś stwierdził że nie jest ostre (było!) a jeśli ktoś powiedział że to jest ostre to nawet się nie zbliżam bo to oznacza że wypali mi buzie... Ale odkryłam że lody bardzo pomagają na ostre jedzenie, za to woda nie bardzo... I tak każdy dzień tutaj to nowa lekcja :)

 Nasz plan na 3 dni
 Mieliśmy ciągły eskort policji
 Nasze 215 dzieci
 W muzeum nauki
 Bangkok



 Chłopaki się bawią
 W wiosce wojskowej

 Zip line!



 Prawie jak Robin Hood

 Strzelnica

 Już w auli
 Zajęcia w grupach
 Taki jakiś deser - dziwne rzeczy w mleczku kokosowym
 Talent show
 Tu wszędzie ściąga się buty przed wyjściem do pomieszczenia
 Przykład co mi się nie podobało w tej szkole (angielski leży...)
 Zakończenie
 Nagie pływanie w rzece - chłopaków, nie moje

 Wyjeżdżamy i znowu leje!


sobota, 20 września 2014

Weekendowy targ Chatuchak

Weekendowy targ Chatuchak to największy targ w Tajlandii i jeden z największych na świecie. Otwarty jak sama nazwa wskazuje tylko w weekendy, nie daleko od centrum miasta. Już o nim słyszałam więc jak tylko miała wolne to pojechałam, nie tyle na zakupy co zobaczyć, pochodzić. Upał był niesamowity, ludzi tłumy (wyczytałam że każdego weekendu przychodzi tu dwieście tysięcy ludzi!)  a chodzenia jeszcze więcej! Ale kupić tam można dosłownie wszystko: jedzenie, ubrania, wyposażenie domu, książki, zwierzęta, kwiaty, antyki... cokolwiek! Stoisk jest tysiące! A ceny podobno bardzo atrakcyjne i warto się targować. Mi jeszcze trudno stwierdzić czy to prawda bo nie znam się tu jeszcze na cenach. I tak spacerowałam ze 3 godziny, po drodze jedząc coś co pani obiecała że nie będzie ostre a oczywiście było, pijąc zbawienny lodowaty shake owocowy i zajadając się pysznymi lodami kokosowymi.

Pewnie jeszcze nie raz tam pojadę :)


 Popularne tu kulki rybne - trochę ostre
 Shake melonowy




 Owoce... plastikowe










 Prawie jak Peru...
 Może wieżę Eiffla?







 Przeróżne jedzenie 




 Hiszpańska paella!




 Pieski


 Może styropian?



 Lody kokosowe w kokosie!