Siedzę na lotnisku w Madrycie. Długo
już siedzę bo przyleciałam o 5 (zanim bagaże odebrałam to w
sumie już 6 była) no ale musiałam czekać aż do 15.30 na lot z
Madrytu do Krakowa. No więc tak siedziałam. Pech chciał że akurat
dziś jest strajk restauracji na lotnisku i NIC nie jest otwarte.
Jedynie maszyny z napojami i słodyczami. Ech... Chyba bym zaczęła
jeść te rzeczy które mam z Peru. A trochę jedzenia tam jest. W
każdym razie przesiedziałam na necie, poukładałam zdjęcia trochę
gdzieś tam przysnęłam bo mimo że tu środek dnia to w Peru
zaczęła się noc.
Ale zaczęłam pisać bo mnie
rozśmieszyła sytuacja. W Peru wszystkie samoloty są z
przydzielonym siedzeniem a w Ryanair nie:) Siedzę sobie przed bramką
gdzie zaraz będzie kontrola i w sumie dużo ludzi większość
miejsc zajętych a jeszcze 1.5h do lotu. I przyszła jakaś jedna
pani. Nie miała za bardzo gdzie usiąść więc położyła swoja
torbę przy bramce gdzie pewnie za jakąś godzinę zjawi się
kontrola. Buuuuum!!! Rzucili się ludzie! I jest kolejka dłuuuuga. I
tak będzie kolejka stała przez godzinę teraz.... ach! I jeszcze
koło mnie siedzi taki starszy pan i sobie mówi do siebie tak po
cichu: 'O stanęła jedna i wszyscy się rzucili, dobrze że pierwszy
wchodzę do tego samolotu', (zobaczył czterech księży też z
przodu więc pewnie mają wykupione pierwszeństwo wejścia na
pokład) 'No tak, oni też wykupili, wiadomo z kościelnych
pieniędzy', (dziecko siedzi w wózku i wrzeszczy) ' No dała by mu
jedzenia przecież się będzie darło w samolocie'. No taki śmieszny
pan :)
A tak poza tym no to wróciłam...
Spędziłam dwa dni w Limie głównie robiąc zakupy. Spotkałam się
z Patrycją moją studentką prywatną, zjadłam lunch z ludźmi z
Aieseca (zrobiłam im mały prezent i każdemu wywołałam po kilka
zdjęć z różnych momentów naszych wyjazdów czy imprez, podobało
im się bardzo:) ) , wybrałam się nawet na dwa markety kradzionych
telefonów komórkowych bo pomyślałam że w sumie mogłabym coś
kupić. Ale nie miałam aż tak dużo kasy żeby kupić jakiś nowy
fajny a też nie chciałam ryzykować i kupować używanych
smartfonów bo trzeba mieć szczęście żeby nie zepsuł się za
szybko. W końcu nie kupiłam. Mam nadzieję że Kuba mi tu coś
załatwi. Nie jedzie ktoś do USA? Zamówiłabym telefon... ;) No a
resztę czasu to zakupy. I tak nie kupiłam wszystkiego co chciałam
bo wiadomo jak to na ostatnią chwilę ale w sumie może dobrze bo
nie miałam wagi w domu więc na lotnisko jechałam na styk i na
szczęści pięknie się zmieściłam, idealnie w kilogramach. I
spędziłam też ile mogłam czasu z Diego który potem razem z
Justyną odwiózł mnie na lotnisko... Oj... Było płaczu...:(
No ale już jestem w Europie. W Polsce
tylko na 10 dni. 26 wylatuję do Anglii do pracy na całe wakacje.
Więc myślę że jest to mój ostatni post związany z Peru. Jak
pozwiedzam coś ciekawego w Anglii (a jadę do Bristolu gdzie nie
byłam i to jest koło Walii gdzie też nie byłam więc pewnie coś
pozwiedzam) to napiszę.
Fajnie jak się podobało co tam
szkryfałam co jakiś czas. Dziękuję za wierne czytanie szczególnie
mamom (mojej i Justyny). Myślę że to był dobry pomysł żeby
każdy kto chciał był na bieżąco co tam u mnie (u nas) się
dzieje. Bardzo mi się podobało pisanie bloga. Nawet sama byłam
zaskoczona że jakoś tak mi szło w miarę sprawnie. Dla mnie to też
jest świetna pamiątka.
Zdjęcia z naszej wyprawy uzupełnię
niedługo. Dużo ich więc muszę powybierać ale dodam na pewno.
A co do Diego... To hmm.. Mówi że
przyjedzie w grudniu jak mają wakacje. Mama chyba musi zrobić
indyka na wigilię ;]