Trzeci dzień a my znowu wstajemy jak zwariowane. Wczoraj chłopak w hostelu wytłumaczył nam dokładnie jak mamy się dostać do Aquas Calientes alternatywą drogą a nie pociągiem za 100 dolarów. Aquas Calientes to miejscowość pod Machu Picchu gdzie zatrzymują się wszyscy zwiedzający słynne na całym świecie ruiny. Dlatego o 5.30 byłyśmy już na nogach a po 6 na dworcu autobusowym. Dzień wcześniej przepakowałyśmy plecaki żeby jeden zabrać ze sobą a drugi zostawić w hostelu bo czekał nas ładny spacer. Na szczęście Chris- chłopak z hostelu powiedział nam o wszystkich cenach i nie dałyśmy się naciagnać na bilet za 30 soli tylko wiedziałyśmy ze mamy zapłacić 15. Pani z przekonaniem poinformowała nas że autobus odjeżdża o 7.00 nic wcześniej nie ma. Hmmm... Ale czy na pewno jedzie o 7? Nie później? Nie nie! O 7! Tu sobie usiądźcie i poczekajcie. No i tak czekałyśmy do 8.30... Aż się autobus zapakował. No bo przecież w połowie pusty nie pojedzie bo się nie opłaca. A klienci i tak nie wysiada bo nie mają czym innym pojechać więc czekamy... Po drodze piękne widoki ale takie serpentyny najpierw w górę potem w dół że lepiej było nie patrzeć. Zatrzymaliśmy się po drodze w Ollantaytambpo bo niektórzy wysiadali inni wsiadali. Gdziekolwiek się w Peru na drodze nie zatrzymasz od razu zjawia się jakąś kobieta z jedzeniem. W Olalltamtambo nagle zjawiło się ich ze 20 i wszystkie wpakowały się nam do autobusu sprzedając przeróżne peruwiańskie potrawy. Różne cuda już tu jadłam ale kurczaka z ziemniakami który pół dnia leży na słońcu to chyba nie nie... Chodziły, przepychały się i wrzeszczały po tym autobusie zostawiając za sobą piękne zapachy... Ech! Po 5 godzinach byłyśmy w malutkiej miejscowości Santa Maria gdzie już czekały taksówki colectivo które miały nas zabrać do miejscowości Hydroelektrica. Znowu trzeba było czekać znowu żeby takie auto się zapakowało. A szybko nie poszło bo przecież to auto z dużym bagażnikiem byli więc bagażnik pusty też nie może jechać. Nasz kierowca był zawodowy kierowca rajdowym. Żeby nie przeklinać napiszę że pędził po kretej drodze jak szalony a my modliłyśmy się o życie bo prowadził, wyprzedzał, trąbił, rozmawiał przez telefon i wszystko z niesamowita prędkością. Po 2 godzinach takiej jazdy znalazłyśmy się w Hydroelektrica. Z tamtąd do Aquas Calientes są dwie możliwości: pociąg za 20 dolarów albo spacer torami 3 godziny. No ale jakie będą opowieści z Peru jeśli powiemy że na Machu Picchu weszłyśmy torami! Jak kilka miesięcy temu pierwszy raz o tym usłyszałam to pupukalam się w głowę. Taaa jasne... Torami! Na Machu Picchu! Chyba ktoś na głowę upadł. Ale potem dowiedziałam się że jedzie tam tylko pociąg... Za 50 dolarów w jedną stronę... 50 dolarów??? A tymi torami to długo się idzie? Więc zaczęłyśmy z Justyna szukać i pytać i zostało postanowione. Idziemy na Machu torami. Dojazd do Hydroelectrica to 30 soli(a jaka adrenalina!) i po zakupieniu kilku bananów i wody ruszyliśmy po torach z wieloma innymi ludźmi. Pierwsze 1.5 godziny szło się fajnie. Minął nas jeden pociąg, widoki były przepiękne. Dżungla, wodospady, góry. Na początku jeszcze gorąco potem w cieniu wysokich gór i drzew. Ale końcówka. Ufff... Myślałam że tam usiąde o nie pójdę dalej. Na szczęście po 2.5 godzinach zobaczyłyśmy ukryte za zakrętem światła. Byłyśmy w Aquas Calientes! Szybko znalazłyśmy hostel za 15 soli. Obiadokolacja też była w normalnej cenie mimo ze ludzie straszyli że tak drogo. Trochę pospacerowałyśmy i spać bo następny dzień to nasz wielki dzień a niestety znowu trzeba wstać. Budzik na 5.00... Jutro Machu Picchu! Czekałam na to od ponad 8 miesięcy ;)
Poprawiłam trochę ten tekst bo tak na szybko był pisany a jestem właśnie w aucie jadącym znowu tymi serpentynami tylko że pada (pewnie jest ślisko) kierowca myśli że jedzie rajd dakar a po 2 godzinach wspinania się pod górę na ponad 4000m zjeżdżamy w dół. Jak przeżyje to opublikuje a póki co wolę nie patrzeć na drogę i czymś się zająć.
Śniadanie w tej oto restauracji
A dojazd tym oto luksusowym autokarem
Z takimi widokami
Takie przełęcze
Ruszamy w drogę
Torami!
Mostami
San Miguel! Jestem w domu! (Moja dzielnica w Limie)
Jest pociąg!
Dojdziemy?
Asiu bardzo dziękuję za twojego bloga :)
OdpowiedzUsuńCzekam na każdy wpis i czytam z zapartym tchem :)
Powodzenia dla naszej odważnej dwójki podróżniczek ;)
Powodzenia trzymamy kciuki! :-)
OdpowiedzUsuń