wtorek, 4 czerwca 2013

Długa droga do Boliwii

To że my wciąż jesteśmy całe to prawie nie do uwierzenia po tym co dziś przeżyłyśmy.

Pan gospodarz obudził nas o 7 wołając na śniadanie. Angelina przygotowała placki z marmolada i standardową  herbatką. Za bardzo nie miałyśmy żadnych prezentów ale Justyna wymyśliła że możemy im zostawić flagę Polski z naszymi podpisami. Poprosiłyśmy o zdjęcie więc stanęli dumnie przed domem i Angelino odprowadził nas nad jezioro gdzie czekała już na nas łódka. Nie płynęliśmy z resztą grupy bo oni płynęli na jeszcze jedną wyspę a my od razu do Puno. Dlatego też zapakowali nas na łódkę z ziemniakami, innymi warzywami i tamtejszą ludnością.

W końcu mogłam dziś podziwiać widoki jeziora :) Czułam się już całkiem inaczej. Na brzegu zapakowali nas do vana i to była pierwsza niesamowita jazda tego dnia. Był to pokaz kapeluszy znad jeziora Titicaca. W ciągu godziny przez nasze auto przewinęło się jakieś 10 różnych kobiet w 10 różnych kapeluszach. Co jeden to bardziej wymyślny i bardziej kolorowy. Patrzyłyśmy na te kobiety z zaciekawionym wzrokiem mimo że one za bardzo nie zwracały na nas uwagi. Zastanawialiśmy się po drodze nad życiem tych ludzi... Czy oni się myją? Po zapachu w aucie można było stwierdzić że chyba nie... A jak oni się kochają? Ściągają te wszystkie ciuchy, spódnice? Czy to tak jak biała masajka opisywała że tylko szybka przyjemność dla mężczyzny i koniec? Jak to jest możliwe że nasze życie jest tak różne od ich życia...

Jak już nawet zapach w mojej chuście przesiąkł zapachem z auta w końcu dojechaliśmy do Puno skąd musiałyśmy złapać autobus do La Paz. Można złapać bezpośredni autobus ale my oczywiście wielce poinformowane chciałyśmy bus do granicy i potem taxi do La Paz. I tak też zrobiłyśmy. Zapakowałyśmy  się do busa z 15 innych ludzi i po 3 godzinach miałyśmy zamiar być na granicy. Taki genialny plan!

Po 15 minutach drogi coś było nie tak. Zatrzymaliśmy się, ludzie pozasłaniali firanki w oknach a z naprzeciwka widać było 20 mężczyzn idących w naszą stronę. Podeszli, pozaglądali, pogadali z kierowcą i pojechaliśmy... Ale wyglądało groźnie. Po godzinie podobna sytuacja ktoś nas zatrzymał pogadali i pojechaliśmy. Ale potem zrobiło się  gorzej. Dojechaliśmy do jakiegoś mini miasteczka i tam się  zatrzymaliśmy. Ktoś przyszedł pogadał, stoimy dyskutujemy (tzn oni dyskutują a my słuchamy i próbujemy cokolwiek zrozumieć). Rozumiemy tyle że z jakiegoś powodu nie możemy jechać dalej. Coś gdzieś za coś trzeba komuś zapłacić. Objechaliśmy miasteczko dookoła i niby jedziemy dalej. Zrobiłyśmy zrzutkę po 1 sola bo okazało się że to są robotnicy którzy blokują drogę i nie chcą przepuszczać samochodów. I zrzutka miała być na jakieś piwo czy napoje. Trochę już byłyśmy wystraszone ale koło nas siedział jakiś facet z synem z gitarami i próbowali nam wytłumaczyć co i jak. I nawet podzielili się mandarynkami :D No ale niby jedziemy dalej. Dojechaliśmy znowu do jakiejś grupy. Stał tam nawet samochód policyjny. Babka wysiadła poszła gdzieś pogadać. Piechotą nie bardzo bo w sumie z Puno do granicy jest jakieś 3 godziny a byliśmy w połowie. Za chwilę jedziemy! W skrócie to: jedziemy, babka z naprzeciwka biegnie i macha do nas, za nią pędzi jakiś van, szybko zawracamy ale van jest szybszy zagradza nam drogę, wylatują  jacyś młodzi chłopcy, okrążają samochód, ludzie szybko wysiadają, i za chwilę psssss.... poszło powietrze w oponach, chłopcy się zapakowali i pojechali z powrotem. Koniec wycieczki.... Szczerze to myślałam że wybuchniemy za chwilę jak usłyszałam ten syk... Ale na szczęście na oponach się skończyło ale co teraz?? Tak trochę przyczepiłyśmy się do tego faceta z synem bo tak spoko wyglądali a my takie wystraszone. Co teraz!? Po środku niczego jesteśmy! Po prawej pustkowie po lewej jezioro (widoki pięknie były) ani wrócić ani nic. Okazało się że można to przejść tzn że oni tylko samochodów nie puszczają a piechotą spoko można iść. I że za tą barykadą  są taksówki które mogą nas zawieźć pod granicę. No więc plecaki na plecy i idziemy. Zapytałyśmy grajków czy możemy iść z nimi. No przecież same to tam zginiemy! Powiedzieli że to tylko kawałek trzeba przejść a potem już jest spoko. Przeszliśmy jakimiś łąkami a tam na wzgórzu było widać tych chłopaków jak obserwowali drogę. Ale faktycznie za zakrętem stały taksówki... Po ponad godzinie byliśmy na granicy z Boliwią.

Tam poszło dosyć szybko. Głównie dzięki naszym nowym znajomym bo wszystko nam pokazali co gdzie jak. Panowie na granicy się z nas śmiali bo mi zostało 8 dni wizy a Justynie 3  więc jak sobie policzyli to się zaczęli śmiać. Ale na szczęście było bez problemów i bez płacenia. A w Boliwii czekała nas jeszcze długą droga. Razem z grajkami wzięliśmy taksówkę do La Paz. Ponad 2 godziny drogi do granic miasta a przejechać przez nie... Masakra! Myślałam że w Limie jest burdel na drodze.... Ale jakie widoki!! La Paz jest przepięknie położony. Panowie wytłumaczył taksówkarzowi gdzie chcemy jechać i tak koło 8 stawiłyśmy się brudne, zmęczone, głodne i trochę przestraszone pod drzwiami Aleksa-kolegi Justyna chłopaka, który nie miał nic przeciwko przenocowania nas kilku dni. Na szczęście mieszka w takie lepszej dzielnicy. Bo z tego co widziałyśmy przez szyby taksówki to La Paz trochę różni się od Limy.
Po doprowadzeniu się do porządku, kolacji w Subway (nic innego zjadliwego nie było w okolicy) i informacjach od Aleksa jak możemy zaplanować nasze dwa dni w La Paz poszłyśmy spać bo następnego dnia czekała nas niezłą dawka adrenaliny.... ;)

                                         Poranek na wyspie
                                       Wejście do naszego domku
                                   Angelina i Angelino :)
                                      Nasz pokój
                                             Wyspa






                                        Płyniemy na ląd
                                         Przejście Peru - Boliwia
                                   Wymiana pieniędzy po stronie boliwijskiej

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz