środa, 5 czerwca 2013

Droga śmierci czyli rowerami w Boliwii

Chyba się tylko bratu pochwaliła co mamy zaplanowane w Boliwii. Co tam będziemy mamy stresować... Właśnie jesteśmy w busie z powrotem do La Paz bo właśnie skończyłyśmy zjeżdżać na rowerach tzw. drogą śmierci z 4700m.n.p.m. do 1200m.n.p.m. Ponad 50 kilometrów w dół, najpierw asfaltem 20km a potem kamienista drogą nad takimi przepaściami że ciężko było spojrzeć... Z około 5 stopni na szczytach Boliwijskich gór zjechaliśmy do około 30 w Boliwijskiej dżungli. Przeżycie niesamowite! Jakie widoki!
Aleks u którego się zatrzymałyśmy ma firmę która takie zjazdy profesjonalnie organizuje. I jak widać dość profesjonalnie bo wszyscy wrócili. Koszt takiej całodniowej przyjemności to około 250zł ze wszystkim wliczając śniadanie, obiad, cały sprzęt, zdjęcia, wodę i transport.

Odebrali nas o 7 spod domu i zabierając 15 innych osób po drodze wywieźli wysooooko w górę. Dostaliśmy cały sprzęt (rowery, kaski, rękawiczki, spodnie, kurtki i ochraniacze na kolana i łokcie) trochę cennych wskazówek jak obsługiwać rower, hamulce, jak jechać, na co uważać i puścili w dół. Pierwsze 20 km to kręta droga asfaltowa ale jedzie się z taką prędkością że woooow! Dłonie zamarzały na kierownicy a ciągle trzeba mieć palce na hamulcach bo zakręty są o 180 stoni. Pięknie! Ruchu nie ma wielkiego, głównie jakieś tiry, ciężarówki i autobusy. Pół godziny tak pędziliśmy w dół z jednym przystankiem. Co jakiś czas robili nam jakieś zdjęcia na trasie. Po tym pierwszym odcinku było śniadanie i zrzucenie jednej warstwy ciuchów bo robiło się cieplej. Potem już tylko kamienista droga. Co jakiś czas był przystanek na zdjęcia, wodę, rozbieranie się powoli. Cały czas jeden koleś jechał z przodu drugi z tylu. Auto z rzeczami i ekstra rowerami też za nami. A pomiędzy gdzieś pędził mechanik bo to komuś łańcuch spadł, to hamulce coś poluzowane albo ktoś się wywalił. Pewnie było momentami niebezpiecznie bo jechały do góry ciężarówki więc miejsca tam jest mało. Po drodze jedzie się też pod wodospadami więc jest mokro. Caaali brudni od błota i kurzu dojechaliśmy. Trzeba było być skupionym bo na byle głupim kamyku można stracić życie :) Ale dojechałyśmy szczęśliwie umierając z gorąca w Boliwijskiej dżungli.

Na koniec dostaliśmy koszulki i zawieźli nas do hostelu na lunch i prysznic. Droga którą my jechaliśmy w dół to stara droga łącząca La Paz z dżungla. Teraz jest już nowa i w drodze powrotnej wspinaliśmy się już tą nową 3 godziny do góry. Tzn nasz kierowcą żujący bezustannie liście koki się wspinał...

Na koniec dnia już z Aleksem i jego znajomymi poszliśmy na kolację do francuskiej restauracji gdzie zamówiłam sobie grillowaną lamę... Biedna lama... :( ale dobre!

                                              Rozpakowywanie gdzie bardzo bardzo wysoko

                                        Rowery gotowe do drogi
                                           My też już gotowi
                                                 Jaka poza :D
                                 Pierwszy etap - asfaltowy



                                            Co my robimy?!

                                 Przygotowanie do drugiego etapu




                                             Przerwa!
                                              Jakie widoki



                                             Zdjęcie ze skokiem!!

                                              Droga śmierci tak?



                                                 Rozbieramy się w końcu


                                           Wszyscy dojechali!!!
                                 W pamiątkowych koszulkach
                                                 Relax w dżungli...






                                                    Ale cwaniak
Lama po francusku

2 komentarze:

  1. Asiu już czytałam wasze wyczyny i jestem szczęśliwa, że jesteście całe i zdrowe :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestescie niemozliwe,czytam te ostatnie posty i odliczam juz dni do powrotu do domu. Pozdrawiam i zycze szczescia :-) J.

    OdpowiedzUsuń