sobota, 29 grudnia 2012

Huancayo i Pampas

W czwartek w nocy zaraz po mojej pracy Justyna, Olga, Diego, Angelo i ja wyruszyliśmy autobusem do Huancayo. Huancayo to miasto w Andach na wysokości 3300m. Duże miasto z którego jeżdżą autobusy w różne krańce gór i które miało być taką naszą bazą wypadową. Autobus był super. Siedzenia mega wygodne, rozkładane prawie do pozycji leżącej, poduszki, koce, dużo miejsca. Dostaliśmy kanapki i napoje i w sumie całą drogę (8 godzin) przespaliśmy. Przebudziałam się może ze dwa razy... za oknem ciemno, góry i leje. Więc może lepiej spać. Droga jest ogólnie niebezpieczna, pełna przepaści i niesamowitych zakrętów ale wybraliśmy dobrą firmę przewozową więc mieliśmy nadzieję że dowiezie nas do celu. Są też inne firmy, mniej legalne które często mają wypadki, zatrzymują się po drodze zabierając ludzi i zdarzają się kradzieże. Ale są tańsze... Ja bym pewnie wzięła tą tańsza ale chłopcy bukowali bilety i powiedzieli że nie ma mowy jedziemy 'pewnym' autobusem. No ale przynajmniej było wygodnie i bez problemów.

Przed wyjazdem Angelo kupił nam tabletki które miałyśmy zabrać przed wyjazdem. Nie wiem co to było ale jest to coś co się bierze ze względu na to że jedziemy tak wysoko. Możemy mieć nudności, bóle głowy i takie tam. Ale znowu Daniela powiedziała że mamy tej tabletki nie brać bo nas 'zamuli' bardzo a prawdopodobnie nic nam nie będzie. A jeśli będzie coś nie tak to możemy wziąć tabletkę w trakcie drogi. Kupiła mi paczkę herbatki z koki i kazała wypić jak dojedziemy. Ja i Justyna tabletki nie wzięłyśmy i wszystko było ok. Trochę w uszach huczało, trochę głowa bolała ale jakoś przeżyłyśmy. Olga miała problemy w autobusie, wzięła tabletkę i potem czuła się już dobrze.

Z takich przed wyjazdowych spraw jeszcze to kazali nam się ciepło ubrać. Genialnie... w Limie 25 stopni a oni nas zabierają w jakieś zimne miejsce. Gary zapytał czy mamy kurtki zimowe....co?? Przecież to nie tak daleko! Jak to możliwe że w Limie jest 25 stopni a tam będzie 10 i jeszcze jest pora deszczowa więc ogólnie cały czas będzie padać... Mój pierwszy w życiu Sylwester w ciepłym miejscy odszedł w niepamięć. Kurtek zimowych nie mieliśmy ale zabraliśmy bluzy, swetry, cieplejsze pidżamy. Ale też stroje kąpielowe bo znowu powiedzieli że jak pojedziemy do dżungli to będzie gorąco. Zawriowana ta pogoda w tym Peru!

Koło 8 rano w piątek Gary odebrał nas w Huancayo. Mieliśmy w planach pozwiedzać trochę a potem jechać do jego miejscowości i tam nocować. W porównaniu do Limy Huancayo było takie spokojne...Poszliśmy na śniadanie i na herbatkę z koki a potem na spacer. W sumie to nic takiego super tam nie ma ale powietrze jest takie inne i widoki na góry i te domy... Gary nas zabrał na spacer w jakieś góry i doliny. Jak szliśmy jakąś ledwo ścieżką gdzieś w górę to mu się przypomniało że mamy uważać na węże... Nie no genialnie... Od razu mi się humor poprawił :)

Po spacerze zmęczeni wsiedliśmy znowu w autobus (bynajmniej nie tak luksusowy jak poprzedni) i przez góry i doliny, drogami na przepaścią udaliśmy się do Pampas. O Pampas informacji w internecie nie znajdziemy bo w Pampas nie ma internetu. Do tej pory nie potrafię zrozumieć co my tam robiliśmy. Bardzo miło że nas Gary zaprosił do siebie ale chyba mógł nas ostrzec trochę...

Jak dotarliśmy na miejsce (padało) pierwsze zdanie jakie powiedziałam do Justyny (po zobaczeniu świni idącej ulicą) było: "Justyna... Gdzie my do cholery jesteśmy?!" Zapakowaliśmy się do mototaxi (nic innego tam nie jeździ) i pojechaliśmy do Garego do domu. Tu było pozytywne zaskoczenie. Dom w środku wyglądał nie źle... Salon z kanapami, telewizorem, dużym stołem,pełno świętych obrazków i cytatów z biblii. Jedyne co to żeby wejść na górę np to trzeba było wyjść na dwór, albo do łazienki to też z pokoju na dwór i do łazienki, kuchnia to w ogóle była taka polowa bardziej. Ale nie było źle... Miałyśmy w trójkę z dziewczynami pokój z wielkim łóżkiem, obok łazienkę z podobno ciepłą wodą (na drugi dzień się okazało że ciepła to jest tylko jak się w czajniku zagotuje i potem się można polewać kubeczkiem) i dużo koców bo w nocy miało być zimno.

Zostaliśmy wszyscy zaproszeni na obiad do babci Garego. Trzeba było trochę przejść przez błoto, trawę, koło krów, świń i owiec ale nie daleko było. W domu (ja bym to raczej izbą nazwała bo było to pomieszczenie z kuchnią na drewno z małym stołem i krzesłami połączone z pomieszczeniem gdzie stał duży stół i krzesła, kilka półek i w sumie nic więcej) czekała na nas caaaaała rodzina. Chyba ze 20 ludzi. Dorośli i dzieci. Wszystko było by ok poza moim ulubionym zwyczajem peruwiańskim (sic!) że z każdym się trzeba przywitać "całując" się w policzek. Ale przeżyłam. Usiedliśmy przy stole. Nas sześciu i dwóch wujków: jeden mówiący po angielsku, dobrze wyglądający facet koło 40 (mieszka w Limie) i drugi koło 60 nie mówiący po angielsku ale bardzo chcący z nami porozmawiać i bardzo zaciekawiony dziwnymi osobnikami. (pewnie się zastanawiał co za głupie gringa co one tu robią). Dzieciaki usiadły obok na ławce i chichotały po cichu a kobiety krzątały się w kuchni. (Jak tak to piszę to wydaje mi się jak jakaś scena z filmu! Ale tam na prawdę było jak w filmie). Dostaliśmy pełne talerze jedzenia! Oczywiście ziemniaki (ugotowane, nie obrane), dwa rodzaje mięsa (kurczak i chyba wieprzowina) i sałatka rosyjska (bardzo popularna w Peru - z buraków, marchewki i pewnie różnych innych dziwnych rzeczy) i sos guacamole. Do tego ryż z warzywami i dziwna zupa z suszonych ziemniaków. Jedzenie było pyszne! (poza tą dziwną zupą) Siedzieliśmy tam dość długo. My przy stole, dzieci z boku, kobiety w drugim pomieszczeniu zaglądając na nas. Bardzo miło było, nawet śpiewy się zaczęły, zawstydzone dzieciaki i Olga i Justyna dawały popisy swoich talentów (ja na szczęście śpiewać nie umiem).

Wybraliśmy się jeszcze na spacer po Pampas. Nie padało ale było dość chłodno. Ciekawa wioska, niesamowicie ciekawi ludzi. Ale tak samo my byliśmy dla nich bardzo ciekawi. Trafiliśmy na jakiś market, spróbowaliśmy trochę słodkości, dziwnych papierosów a na koniec wieczoru rozgrzaliśmy się rumem z Coca Colą. Szczerze to aż się bałam co może nas spotkać na następny dzień.

Niestety nie umiem się ograniczyć w zdjęciach bo mam ich bardzo dużo myślę że trochę pokażą to co my widzieliśmy.

                                        Nasz luksusowy autobus
                                      Jedziemy na wycieczkę!
Kanapki w autobusie
                                         Śniadanie w Huancayo
                                         Chłopcy jedli... coś niby rosół
                                                      Kanapki z wołowiną
                                            Herbatka z liści koki
                                   Spacer po Huancayo.























                                                         Nasi mężczyźni! :D


                                       Biała świnia
                                       Czarna świnia
Biało czarne świnie
                                 




                                                  Pampas












                                         Diego i dwie polskie gringas
                                      Świnki trzy...

























                                             

                                     





2 komentarze:

  1. Asiu bardzo Ci dziekuję za tego bloga, sprawiasz mi wielka radość :)proszę o wiecej :)

    OdpowiedzUsuń






  2. Pozdrawiam Was wszystkich, mama Justynki :)

    OdpowiedzUsuń