piątek, 17 kwietnia 2015

Sajgon w Wietnamie

Pomysł na Wietnam nie wiem skąd się wziął... Miałam jechać z koleżanką do Birmy ale ona postanowiła pojechać wcześniej jak ja byłam jeszcze na wyspach. W pewnym momencie na wakacjach z rodzicami zorientowałam się że jak oni wyjadą to ja ciągle jeszcze mam 10 dni wolnego przed rozpoczęciem roku szkolnego. No i co będę robić? Mama mówi ze odpoczywać... ale pewnie mi się znudzi po 2-3 dniach tym bardziej że wszyscy znajomi będą w pracy. No więc gdzieś był jeszcze pojechała...
Padło na Wietnam, bo blisko, bo bilety nie drogie, bo nigdy nie byłam, bo w miarę tanio, bo podobno ładnie... Wiec zabukowałam bilety, namówiłam Agatę żeby wpadła z Malezji przynajmniej na weekend i dołączyła do mnie i poleciałam:)

W czasie małego planowania okazało się ze wiza do Wietnamu kosztuje prawie 200 zł... :/ a miało być tanio. No ale cóż bilety już kupione, nie ma wyjścia. Ja przyleciałam do Ho Chin Minh City (popularnie zwanym Saigon) w piątek popołudniu i pierwsze co mnie uderzyło w drodze z lotniska do miasta to ilość motocykli. Skutery były wszędzie! I jechały w każdą stronę! Było to niesamowite! Miałam wrażenie że wszyscy tam jada na motorze, były też auta, autobusy i taksówki ale stanowiły zdecydowaną mniejszość. Skutery były każdego możliwego koloru, przeróżnych marek, prowadzone przez młodych starych i dzieci, kobiety i mężczyzn, starych mężczyzn bez butów i kobiet w szpilkach i eleganckich sukienkach, jechali pojedynczo, we dwójkę, w trójkę ale i w czworo i pięcioro, z niemowlakiem na rękach albo z psem, z dwójka i trojka małych dzieci które albo siedziały normalnie albo były przywiązane pasem do kogoś starszego albo miały drewniane krzesełko przywiązane do motoru tam gdzie jest miejsce na nogi ale po prostu stały na siedzonku trzymane przez kogoś. Ludzie wieźli zakupy, meble, jedzenie, walizki, kartony... no istny sajgon! Na ulicy nie było korku samochodów tylko korek skuterów które zajmowały jeden lub dwa pasy. Później dowiedziałam się że w Sajgonie mało kto zatrzymuje się na światłach albo przejeżdża jeszcze zaraz po zapaleniu się czerwonego, że przechodząc przez drogę idziesz slalomem między skuterami bo nikt się nigdy na przejściu dla pieszych nie zatrzymuje, że wszyscy ciągle trąbią, tak jakby dawali całemu światu znać ' uwagę jadę!' i super... dobrze ze daje znać... tylko że każdy tak robi... wiec kto ma uważać? W Sajgonie nawet na chodniku nie jest się bezpiecznym, bo skoro jest korek na drodze to motocykl zmieści się na chodniku wiec czemu miałbym tamtędy nie jechać... I taka fascynacja motocyklami ciągnęła się praktycznie przez cały mój pobyt tam.

Sam Sajgon jakoś strasznie nam się nie spodobał. Nie ma tam nic takiego bardzo turystycznego do zobaczenia poza ulica pełną hosteli i barów gdzie skupiają się wszyscy turyści. Ja właśnie tam zatrzymałam się na moją pierwszą samotną noc. Moja pierwsza kiedykolwiek noc w wieloosobowym pokojów w hostelu. Było to ciekawe doświadczenie. Na szczęście było fajnie czysto i poznałam fajnych ludzi. Pierwszy dzień i wieczór upłynęły na zjedzeniu pierwszej miski wietnamskiej zupki na niesamowicie małych krzesełkach, przy super małym stoliku, na przekonaniu się że piwo w Wietnamie jest strasznie tanie nawet w porównaniu do Tajlandii i na spróbowaniu dziwnych przekąsek do piwa, takich jak pieczona ośmiornica, jajka przepiórcze i jakieś jeszcze dziwne orzeszki.

Kolejnego dnia, już z Agatą, odkryłyśmy coś niesamowitego w Wietnamie... na ulicy w małej budce u pani za grosze można kupić pyszną, świeżą bagietkę z mięsem i warzywami i jakimiś sosami która przy dziwnych, ryżowych śniadaniach w Tajlandii jest czymś niewiarygodnym. Zjadłam tych bagietek w ciągu kilku dni definitywnie za dużo ale były one tak dobre że nie mogłam się powstrzymać. (w Tajlandii nie ma dobrego pieczywa). Poza tym na kolacje zaserwowałyśmy sobie krokodyla który nie jest tu niczym aż takim specjalnym i nadaje się świetnie jako przekąska do piwa.

Reszta czasu upłynęła na spacerze po mieście, uważaniu żeby cię coś nie przejechało, zatykaniu nosa na bardzo śmierdzącym targu w Chinatown, relaksowaniu się na manicure i pedicure które kosztują w sumie jakieś 10 zł (ale niestety jakoś jest adekwatna do ceny), uważaniu żeby ktoś nam nie ukradł torebki i telefonu (bo to podobno na porządku dziennym) i próbowaniu innych ciekawych przysmaków tego kraju.

Pierwsze spojrzenie na Sajgon
Wygląda na niezły sajgon...
Park pełen aktywnych młodych 
i starszych

Mój hostel na pierwszą noc
Boagata!
Jedna z głównych turystycznych ulic
Mini restauracje uliczne
Wietnamskie noodle
Na jednym motorze zmieści się wszystko
Wieczór z nowo poznanymi ludźmi i tutejsze przekąski do piwa
Pieczona ośmiornica
Pycha!
Uliczny sprzedawca pączków
Komu żabkę? 
Głodne od rana!
Najlepsze śniadanie w Wietnamie
Ulice miasta wczesnym rankiem




Nasze gniazdko 
Idziemy w miasto!
Wietnamskie Khao San
Tu się pije na zgrzewki 
Krodkodylek na kolacje



Życie nocne

Zdrowie!

A te panie to czemu tam stoją?
Bez bułeczki na śniadanie ani rusz
Kto gdzie jedzie?
Najwyższy budynek miasta
Trochę zwiedzamy...

Nie da się zrobić zdjęcia bez motorów
Przygotowania przed jakąś imprezą
Do wyboru do koloru
Istny Sajgon...



Dość słynne miejsce - Chinatown




Największy targ w mieście




Niesamowite ile zmieści się na motor
Albo ilu ludzi może jechać..


Mmm... wietnamskie nie ostre pyszności
Ta Pani to się chyba chroni przed wszystkim 
Chwila na przyjemności 

Moją ostatnią atrakcją już bez Agaty była wycieczka na tunele Cu Chi, które znajdują się niedaleko Sajgonu. Tunele te wybudowane zostały podczas wojny w Wietnamie i kiedyś zajmowały ponad 200km (teraz zostało 120km). Są one bardzo popularne i nasz śmieszny pan przewodnik ciekawie o nich opowiadał (ze swoim śmiesznym wietnamskim akcentem)  pokazując nam różnego rodzaju pułapki i ukryte wejścia do tuneli. Dziś tunele funkcjonują już tylko jako atrakcja turystyczna. 

Nie chciałoby się tam wpaść

Pół dnia oglądania dziur 


Pułapki wszelkiego rodzaju
Ktoś chce postrzelać? 
Wchodzimy do tunelu
Omlet z warzywami 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz