Dlatego też w piątek prosto po zajęciach Diego zawiózł mnie na autobus i po 8.5 godzinach byłam w Huaraz. W miasteczku na wysokości ponad 3000 m.n.p.m. Czułam się dobrze. Była 7 rano więc zimno i już w autobusie ubrałam się we wszystkie ciepłe ciuchy jakie miałam: jeansy, skarpetki, buciki (wcale nie zimowe), t-shirt, koszulka, sweterek kolorowy, bluza, kurtka, rękawiczki, chusta i czapka. W końcu przyjechałam do Peru na lato nie na zimę więc to wszystko co miałam :-) ale zimno mi nie było! Nie miałam hostelu bo spałam na couch surfingu u tego samego chłopaka u którego kilka weekendów wcześniej spała Justyna z Albinem. Chłopak okazał się bardzo sympatyczny, już przed przyjazdem się z nim kontaktowałam. O 7 rano przyszedł po mnie na autobus, zaprowadził do domu, ogarnęłam się, założyłam znowu dużo ciuchów na siebie i wybierałam się na pierwsza wycieczkę. Ten chłopak pracował w agencji turystycznej więc wszystko mi fajnie zorganizował. O 9 wyruszyłam z grupą około 12 osób zobaczyć co tak zachwyca w Huaraz. Po drodze się już rozbierałam bo okazało się że w Huaraz w południe jest mega gorąco! I w końcu od 11 do 2 byłam w samym t-shircie.
Pani przewodnik opowiadała po hiszpańsku ale z moimi umiejętnościami potrafiłam już co nie co zrozumieć. Wycieczka miała trwać cały dzień do około 8 wieczorem i mieliśmy się zatrzymywać po drodze w różnych miejscach. Pierwszym takim miejscem było miasteczko Jangas które słynie ze świetnych lodów. I tak miałam okazję zjeść lody o smaku piwa, pisco i wielu różnych owoców których nigdy na oczy nie widziałam. Lody były pyszne domowego wyrobu i w normalnych cenach. Miasteczko jak miasteczko, ale tak jak Huaraz jest przepięknie położone pośród wierzchołków gór i widoki tam są niesamowite.
Następnym przystankiem było miasteczko Yungay, a raczej jego odbudowane resztki, które w 1970 zostało totalnie zniszczone przez lawinę z najwyższej góry Peru - Huascaran. Zginęło ludzi 25tys. i miasteczko zostało zrównane z ziemią... Teraz jest tam ogromny cmentarz (po wyjściu ponad 30 schodów prawie umierałam przez te zmiany wysokości), resztki autobusu i kilka innych miejsc upamiętniających to straszne wydarzenie.
Następnym i najpiękniejszym miejscem była laguna Llanganuco. Takie polskie morskie oko. W Parku Narodowym Huascaran pomiędzy zboczami, przepięknie położone jezioro. Wynajęliśmy sobie małą łódeczkę i pan pokazał nam jeziorko w całej swej okazałości. Spędziliśmy tam trochę czasu pijąc mate de coca (herbatę z liści koki). Chciałam być twarda i nie wzięłam żadnej tabletki przed wyjazdem a jednak to trochę wysoko więc ból głowy był nieprzyjemny.
Stamtąd pojechaliśmy na lunch. Prawie się skusiłam na świnkę morską ale one tam tak smutno wyglądały że w końcu zjadłam chicharon z wieprzowiny.
Ostatnim przystankiem było kolejne małe miasteczko Caraz gdzie pani wyrabiała piękne naczynia z gliny i można było kupić pamiątki. Wróciłam do Huaraz po 8. Wykończona. Ivan odebrał mnie z przystanku i przed 10 już spałam bo rano 7 pobudka i kolejna wycieczka.
Najbardziej kolorowy sweter plus rękawiczki
Szybki rzut z placu w Huaraz
Widoki po drodze
Jangas
Duuuuuża palma
Lody wszystkich smaków
Yungay
llama
Lody z lodu
Tyle zostało z autobusu
A tyle z kościoła
Się koniowi pani spodobała :)
Park Narodowy Huscaran
Huscaran - wierzchołek Peru
Dość wysoko
Laguna LlanganucoMate de coca
Były sobie świnki... dwie
Chicharon
Kukurrydza
Caraz
Ze tez nie dotarlismy z Albinem do tego miasta slynacego z lodow! NIe wiem jak on mogl to przegapic ;) A o tym miescie zasypanym przez lawine przeczytalam gdy bylismy juz w Limie... Troche za pozno... Ciesze sie, ze Ivan okazal sie milym hostem :)
OdpowiedzUsuń