Na ten weekend czekałam z niecierpliwością. W końcu jadę na północ do słynnego Chiang Mai! Wyjazd do Chiang Mai w Tajlandii to trochę jak wyjazd na Machu Picchu w Peru. Wiadomo że stolica stolicą, różne piękne miejsca ale Chiang Mai uważane jest za taką perełkę z której Tajowie są bardzo dumni. Oczywiście nie równa się to z Machu Picchu ale moje oczekiwanie na ten wyjazd było dość podobne. W końcu po tylu miesiącach zaplanowałam (a raczej zarezerwowałam tylko transport) do miejsca o którym już tyle słyszałam. 30 i 31 lipca to dwa dni jakiegoś święta w Tajlandii (ważne buddyjskie święto bo przez 2 dni nie sprzedają alkoholu, nie ma imprez itp.) a że wypadły czwartek piątek to zrobił się 4 dniowy weekend. I tak pojechałyśmy z Tania (moja filipińska koleżanka z pracy) na całe 4 dni na południe.
Podróż zaczęła się już w środę po pracy szaloną jazdą taksówka na dworzec autobusowy skąd ruszałyśmy w 8 godzinna podróż nocnym autobusem (jak się potem okazało było to 11 godzin). Na szczęście na autobus zdążyłyśmy punktualnie, po czym okazało się ze odjechał z godzinnym opóźnieniem (ech Tajlandia) i prawie całą drogę przespałyśmy.
Chiang Mai przywitało nas małym deszczem ale nasze pozytywne nastroje nie pozwoliły na zepsucie tego weekendu. Po szybkim zakwaterowaniu się w naszym hostelu w samym centrum miasteczka siedziałyśmy już w małej kafejce popijając kawę mrożoną i czytając mapę i przewodnik (bo jakoś nie było czasu na większe planowanie wcześniej). Samo Chiang mai nie jest takie duże i można je spokojnie zobaczyć w jeden dzień jeśli, tak jak my, nie chce się wchodzić do każdej świątyni i do każdego muzeum. Postanowiłyśmy wypożyczyć rowery i tak jeżdżąc sobie po miasteczku, zatrzymując się przy co ciekawszych miejscach 'zaliczyłyśmy' kilka ładnych świątyń.Popołudniu spotkałyśmy się z naszymi znajomymi z pracy którzy też byli w Chiang Mai i poszliśmy razem na targ i nawet podczas tego rygorystycznego buddyjskiego święta udało nam się znaleźć miejsce gdzie można było jednak napić się piwa.
Chiang Mai przywitało nas małym deszczem ale nasze pozytywne nastroje nie pozwoliły na zepsucie tego weekendu. Po szybkim zakwaterowaniu się w naszym hostelu w samym centrum miasteczka siedziałyśmy już w małej kafejce popijając kawę mrożoną i czytając mapę i przewodnik (bo jakoś nie było czasu na większe planowanie wcześniej). Samo Chiang mai nie jest takie duże i można je spokojnie zobaczyć w jeden dzień jeśli, tak jak my, nie chce się wchodzić do każdej świątyni i do każdego muzeum. Postanowiłyśmy wypożyczyć rowery i tak jeżdżąc sobie po miasteczku, zatrzymując się przy co ciekawszych miejscach 'zaliczyłyśmy' kilka ładnych świątyń.Popołudniu spotkałyśmy się z naszymi znajomymi z pracy którzy też byli w Chiang Mai i poszliśmy razem na targ i nawet podczas tego rygorystycznego buddyjskiego święta udało nam się znaleźć miejsce gdzie można było jednak napić się piwa.
Planujemy
Pierwsze ciekawe miejsca
Prawie jak w kościele
Prawie jak spowiedź
Panie robią dekoracje z kwiatów
Kwiatki jakieś takie inne niż w Bangkoku
Taka stara drewniana świątynia
Nie często się spotyka takie świątynie w Tajlandii
Ruiny
Chińskie znaki
On jest żywy czy nie?
Z listy 'musisz zjeść w Chiang Mai' :
Khao Soi (zupa z makaronem jajecznym)
i curry z mlekiem kokosowym
Stara część miasta ogrodzona jest murem.
Selfie z Tanią, Heather i Kevinem
Po drodze biała świątynia
Jakaś świątynia na każdym kroku
Kolejne z listy musisz zjeść to kiełbaski
Trochę ostre, totalnie jak nie w Polsce ale dobre do piwa :)
W ogródku piwnym
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz