Tak więc noc z piątku na sobotę spędziłam u Oli żebyśmy mogły pójść wcześniej spać (świetnie nam się nie udało oczywiście) i o 5 już byłyśmy na nogach żeby dostać się na dworzec autobusowy skąd Ola twierdziła że o 6 odjeżdża nam autobus. No pomyliła się tylko trochę. Autobus jechał o 7 nie o 6 więc miałyśmy niesamowitą okazję posiedzieć sobie na dworcu zjeść pseudo rogaliki i wypić kawę 3w1. Tak to pewnie Ola z góry zaplanowała :)
Ale o 7 już byłyśmy w autobusie na południe Tajlandii. Po prawie 3.5 godziny wylądowałyśmy gdzieś gdzie tłum z autobusu skierował się na przystań. Tam miałyśmy chwilę żeby pospacerować po dość dużym targu a potem już 20 min niebieską łódką na wyspę. No i tu już nie ma co pisać za bardzo... była plaża, plaża, plaża i relaks.
Znalazłyśmy nasz mały hotelik (tzn prawie, pani na motorku nas musiała kawałek podrzucić - w trójkę z bagażami, a co tam!), standard odpowiadał cenie (30 zł od osoby za noc), ale to w końcu jedna noc, łóżko, łazienka i wiatrak. Szybko przebieranie i na plaże! I tak do 17 leżałyśmy, ja trochę na słońcu trochę w cieniu, Ola raczej w cieniu, co jakiś czas skok do wcale nie chłodzącej wody i tyle. Pięknie! Taki mały raj tak nie daleko ogromnego miasta.
Jak wracałyśmy to akurat lunęło na chwile ale to chyba takie normalne tam bo nikt się za bardzo nie przejął. Wieczorem wyszłyśmy na kolację, piwko na plaży i puszczanie przeze mnie urodzinowego lampionu! :)
Drugiego dnia zebrałyśmy się dość wcześnie żeby pójść na inną plażę tym razem, trochę pospacerowałyśmy i podyskutowałyśmy na temat tego jak mimo wszystko brudno tam było... Tego nie widać na tych pięknych zdjęciach plaż na google... A gdzie się nie obejrzysz to małe wysypisko śmieci... No ale jak turyści są dowożeni prosto z przystani do luksusowego hotelu to nie muszą tego widzieć.
My znalazłyśmy małą restauracyjkę z wygodnymi leżakami na tarasie i tam postanowiłyśmy spędzić leniwą niedzielę...Bardzo leniwa była. Aż szkoda było wracać... W ogóle dosiedli się do nas jacyś Słowacy już prawie jak się miałyśmy zbierać. Fajnie się gadało bo w sumie oni po Słowacku my po Polsku i się rozumieliśmy. Oni tu srebro kupują i sprzedają u siebie. Podobno bardzo tanie tu jest. Podali nam jakieś namiary na sklep więc musimy się wybrać :)
Drogo do domu niestety była bardzo długa bo okazuje się że w niedziele wieczorem w Bangkoku są mega korki, tutaj w ogóle chyba zawsze są korki nie ważne czy noc czy dzień czy godziny szczytu... A podróż nie dość że długa to jeszcze niewygodna bo... upss. trochę się spaliłyśmy... :/
A tak poza tym to cała taka wycieczka z transportem, noclegiem, jedzenie itp wyszła nas po niecałe 200 zł za osobę. To chyba nie źle :)
Ola i jej wymarzone śniadanie o 6.30 rano na dworcu
Pseudo rogaliki i pseudo kawa
Dworzec autobusowy w Bangkoku
Targ pełen dziwnych rzeczy
Wygląda nieciekawie...
Muszelki prawie jak w Polsce
Moja pierwsza woda!
Jak tu pięknie...
Płyniemy niebieską łódką!
Raj dla turystów
Nasz skromny pokoik
I jeszcze skromniejsza łazienka
Idziemy w 'miasto'
Praca na każdym kroku!
Woooooow....
Waaaaaaaaw....
Pół dnia w takiej pozycji...
Sok kokosowy
Kuchnia nam się pojawiła przed leżakiem
Mleczko kokosowe w innej postaci
Kolacja z grilla
Fire show
Urodzinowy lampion
Chyba w nocy znowu padało
W poszukiwaniu plaży
Jakby komuś było tęskno...
Taki trochę syf
Ten pokój do wynajęcia będzie chyba gotowy niedługo...
Jest i siatkówka!
Sesja na molo
Jest i selfie!
Pozycja na dzień drugi
Taka 'syrena' wita i żegna turystów na wyspie
Czekając na autobus, pewnie wrzucam zdjęcia na instagrama :)
Asiu z okazji urodzin życzę ci jeszcze wielu podróży i ukochanej osoby przy swoim boku :) Dużo zdrowia uśmiechu na każdy dzień i weny do pisania bloga, pozdrawiam mama Justyny :)
OdpowiedzUsuńBardzo bardzo dziękuję! I pozdrawiam gorąco :)
Usuń