piątek, 3 października 2014

Jestem przedszkolanką!

Kiedy w poniedziałek po przylocie do Tajlandii poszłam na pierwszą rozmowę o pracę nie byłam jakoś bardzo pozytywnie nastawiona, ani nie wiedziałam jak to będzie wyglądać (w sumie nigdy na takiej prawdziwej rozmowie o pracę nie byłam) i co będą pytać i co ja mam zapytać. Poza tym szkoła była dość daleko więc nie do końca chciałam tam pracować, tak więc poszłam, porozmawiałam, okazało się że to szkoła katolicka, że to praca na miesiąc tylko itp. Nie pamiętam teraz czy zapytałam w jakim wieku będę uczyć dzieci... Ale wiedziałam że to szkoła podstawowa więc chyba było mi wszystko jedno. No i to był błąd! Nie wiem czy we wszystkich szkołach tak jest ale w tej akurat tak że mają tu oddział przedszkolny, a ja bym nawet powiedziała że przed przedszkolny. No ale oni w sumie widzieli w moim CV że z dziećmi młodszymi niż 8 lat nie pracowałam, a ja jakoś nie zapytałam o takie szczegóły.... Ale pracę dostałam.

Kiedy 30 września przyszłam na spotkanie organizacyjne dostałam listę swoich 18 dzieciaków i coś mi nie pasowało bo w tabelce 'wiek' było wpisane 3...a nawet było dwa razy 2 wpisane. I tak siedząc na tym spotkaniu dowiedziałam się że to program wakacyjny dla dzieci od 2 do 8 lat. Jest nas 10 nauczycieli, mniej więcej w moim wieku 22-28 lat, ja jestem jedyną której językiem ojczystym nie jest angielski, mamy Australijczyków, Amerykanów, Anglików i Kanadyjczyków. I tak każdy ma jedną grupę z którą spędza cały dzień. Moja jest druga od końca czyli jedna nauczycielka ma 2 latki, ja mam 3 latki, potem dwie grupy 4 latków itd...  Jest to tylko program wakacyjny od 1 do 30 października.

Następnego dnia 1 października, było wielkie otwarcie, występy przygotowane przez dzieci ze szkoły, poczęstunek, prezentacja nauczycieli (nas) i dzieci. Wszystkie grupy wychodziły na scenę i zrobiono mi tysiące zdjęć. Mam tylko nadzieję że nie na wszystkich wyglądam strasznie przerażona jak zobaczyłam moje małe szkraby, ledwo odstające od ziemi. One chyba były jeszcze bardziej przerażone niż ja. Aaaaa! Zapomniałam dodać że każdy z nauczycieli na pomocnika nauczyciela (są to wszystko filipinki) i te młodsze grupy mają jeszcze opiekunki (Tajki które nie mówią słowa po angielsku).

Jak już dostaliśmy swoje dzieci to był marsz do klasy, po drodze towarzyszyli nam rodzice, babcie, ciotki, bracia itp robiący zdjęcia na każdym kroku i niosący wielkie plecaki z rzeczami dla dzieci. Jak weszliśmy do klasy... to się zaczęło...! To był moment rozstania się z rodzicami... Ile było płaczu! Rodzice stojący za drzwiami wcale nie pomagali, pomogły zabawki i bajka. Dzieciaki były niesamowite - 5 płacze, 5 się bawi, 5 w toalecie, 3 jeszcze nie wie czy płakać czy toaleta czy może jednak się pobawię...A ja myślę - CO JA TUTAJ ROBIĘ?!  Resztę dnia jakoś przeżyliśmy, rodzice przyszli po maluchy, a ja zaczęłam się zastanawiać jak tu przeżyć następne 4 tygodnie...

Plan naszego tygodnia jest rutynowy, z małymi zmianami w poszczególne dni. Rano rodzice zostawiają dzieci na jednym ze szkolnych placów zabaw, potem klasami idziemy na boisko na wciągnięcie flagi, kilka piosenek, modlitwę (szkoła katolicka), poranną gimnastykę, potem do szkoły na aulę gdzie są zajęcia z biblii - śpiewanie piosenek, modlitwa, jakaś historyjka, potem pijemy mleko w klasie i zaczynają się zajęcia albo ze mną - literki, cyferki, kształty, kolory, alfabet, obrazki itp albo z panią z muzyki, z plastyki, z komputerów, z w-f, potem idziemy na obiad na stołówkę, mycie ząbków, leżakowanie, przekąską (jakiś owoc) i znowu zajęcia.Wszystko to jest przerywane ciągłymi wycieczkami do toalety.  Mniej więcej tak codziennie. Ja, moja asystentka i niańka jesteśmy z dziećmi przez cały ten czas. Dzieciaki są w ogóle w większości dwujęzyczne - z tego co widuję jak rodzice przychodzą to często jest to Tajka i Amerykanin/Europejczyk ale nie zawsze. Część z dzieci mówi super po angielsku, pełnymi zdaniami, część mówi pojedyncze słówka, część mówi tylko po tajsku a niektóre w ogóle nic. Więc jest ciekawie...  W szkole są dwa duże place zabaw, jeden w środku, jeden na zewnątrz plus dwa pokoje zabaw, więc odwiedzamy te miejsca mniej więcej raz dziennie. Poza tym nasze lekcje skupiają się na kolorowaniu - większość nie umie, tańczeniu do piosenek ('głowa, ramiona, kolana, pięty' itp...), oglądaniu bajek, rymowanek, zabawie itp. Praktycznie każde dziecko chce 100 % mojej uwagi, siedzenie w kółeczku jest ciężkie bo wszystkie chcą siedzieć koło mnie albo na mnie, każde wykonane zadanie musi zostać docenione, pochwalone i zauważone. Może dla innych to normalne...Ja nigdy z tak małymi dziećmi nie pracowałam. Jest to bardzo męczące, przez 3 dni wracałam z pracy i zasypiałam w momencie no ale chyba dam radę :)

W ogóle to każdy człowiek w Tajlandii ma swoje imię i nazwisko które dla zwykłego człowieka jest prawdopodobnie niemożliwe do wymówienia, plus każdy ma swoje przezwisko które w ogóle nie jest związane z jego imieniem. To przezwisko też jest nadawane przez rodziców zaraz na początku. Na szczęście dla mnie ułatwia to życie. A przezwiska jak widzicie na przykładzie moich dzieci są przeróżne - helicopter, mimi, q, naleśnik, bum, num, nowa, poj, ninja, sydney, asia.... wszystko co możliwe.

Jeśli ktoś chce mi coś poradzić, doradzić, podzielić się grą, zabawą dla takich maluchów to będę bardzo wdzięczna, nawet jeśli jest po polsku to ja już sobie ją dostosuje po angielsku.

Moja szkoła
 Moja klasa jeszcze bez dzieci
 Moje dzieciaki
 Plan tygodniowy
 Pierwsze kolorowanie
 Obiad - fartuszki obowiązkowe
Ulubiona część dnia  (moja) - godzina leżakowania

1 komentarz:

  1. Asiu ty znowu w nowym miejscu i takie wyzwania :) podziwiam i życzę powodzenia :) Jestem wierną fanką czytania twojego bloga i każdy wpis wywołuje uśmiech na mojej twarzy :) Pozdrawiam mama Justynki :)

    OdpowiedzUsuń