czwartek, 16 października 2014

Jedzenie, jedzenie, jedzenie - Bangkok

To nie pierwszy i nie ostatni na pewno raz kiedy piszę o jedzeniu w Tajlandii. Domyślam się że po nieco ponad miesiącu tutaj i tak mam jeszcze mało co do powiedzenia ale jem praktycznie codziennie co innego z czego połowa to nie wiem co jem... (czasami lepiej nie wiedzieć) A większości i tak nigdy nie spróbuję bo przekracza totalnie mój poziom tolerancji ostrego jedzenia.

Ale też nie ma aż tak za bardzo co pisać. Jedzenia wydaje się że jest niesamowity wybór i niby jest ale wszystko opiera się na ryżu, którego ja jeszcze nie mam dość ale dziewczyny które są tu ponad 6 miesięcy już mają albo na tzw noodles czyli makaronie takim... innym... ryżowym albo jak do łazanek... Praktycznie wszystko je się z ryżem. Ale też nie jest to taki ryż jak my jemy. U nas gotuje się ryż żeby był sypki, nie klejący. A tu nie dość że w supermarkecie jest jakieś 15 rodzajów ryżu to jeszcze zazwyczaj jest on taki właśnie sklejony mimo że nie smakuje jak rozgotowany.

Najśmieszniejsze dla mnie jest ciągle posługiwanie się widelcem i łyżką bo tak tutaj się je. Czasami też pałeczkami ale jeszcze chyba nigdy nie dostałam noża i widelca... Na początku byłam bardzo zdezorientowana. Rozumiem jedzenie makaronu łyżką i widelcem ale wszystkiego innego? Poza tym ja trzymałam widelec w prawej ręce a łyżkę w lewej czyli jadłam widelcem. A to nie tak... je się łyżką a pomaga się widelcem. I nigdy nie dostaje się tu dużych kawałków mięsa. W ogóle teoretycznie nóż jest niepotrzebny bo wszystko jest takie że od razu można włożyć do ust. Tylko tak dziwnie... Nawet dziś jadłam kolację i musiałam spojrzeć a kogoś obok czy to jednak widelec w prawej ręce czy łyżka...I i tak wydaje mi się że wyglądam ułomnie jedząc bo pomaganie sobie widelcem średnio mi wychodzi. I tak wkładam do ust raz widelec raz łyżkę aż w końcu się wkurzam odkładam łyżkę i jem normalnie widelcem. Niby takie proste a tu proszę :)

Poza tym to jedzenie jest wszędzie, na każdym rogu, w każdej uliczce ktoś gdzieś stoi ze swoim wózeczkiem, i można kupić wszystko od pojedynczych składników do kolacji dla całej rodziny. Ja się jeszcze nie nauczyłam za bardzo co jest gdzie ale widzę że to codziennie, co wieczór jest mniej więcej tak samo. Ci sami ludzie z tymi samymi rzeczami. I mimo że bardzo się upierałam że chce mieszkanie z kuchnią bo będę gotować to niestety szybko mi Tajlandia pokazała że nie! tutaj się nie gotuje bo się to po prostu totalnie nie opłaca. Skoro mogę zjeść gotową kolacje za 6 zł jeśli tylko wyjdę z mieszkania... No to gotowanie się nie opłaca. Poza tym jeśli bym gotowała to swoje europejskie jedzenia, a europejskie produkty w supermarkecie są drogie. Bardzo drogie... Głupi makaron w supermarkecie to kolacja na ulicy. I jak zatęsknię za naleśnikami, pierogami czy gołąbkami to pewnie sobie je zrobię. Ale jeszcze nie..

I tak jak gdzieś chodzę to już zauważyłam że przestaje robić tyle zdjęć co jest bardzo nie dobre. Jakby już nic nie było takie nowe. A wręcz przeciwnie! Więc nadrabiam bo mi się zbierają zdjęcia.

 Sok kokosowy
Owoce!
Pieczywo?
 Masz lodówkę - masz sklep

Nie wiadomo co
 Słodkości
Szaszlyki



 Jedno z moich ulubionych - nie wiem co i z czym ale dobre
 Kupiłam w sklepie... nie dobre
 Po japońsku

 Zupa.... mleczna


 Standardowo łyżka i widelec
 Smażone banany
 Taka kolacja za 6 zł

Kukurydza
Kalmary


Rybki!

1 komentarz: