wtorek, 5 lutego 2013

24 godziny w Chile

Zorganizować taką wycieczkę nie było łatwo a trzeba to było zrobić szybko bo każdy dzień to dolar więcej do zapłaty. Miałam jechać w ostatni weekend stycznia ale nie było nikogo kto mógłby ze mną pojechać. A sama nie mogłam i nie chciałam... A jakby mnie tak zatrzymali na granicy i zaczęli nawijać po hiszpańsku? Więc ktoś musiał ze mną jechać. Padło na Diego ale dopiero w pierwszy weekend lutego bo musiał wziąć wolne w pracy. Anita -dziewczyna z aieseca zajmująca się moją sprawą wszystko nam wytłumaczyła jak to będzie wyglądać co mamy mówić itp. Wszystko wydawało się proste. Nie powinno być problemów.
Najpierw była opcja że jedziemy autobusem. 20 godzin w jedną stronę za 200 soli od osoby. I w sumie spędzamy tam pół dnia bo w poniedziałek rano musieliśmy być z powrotem w Limie. Ale Diego wymyślił, że może jeśli sie trochę dorzucimy to możemy polecieć samolotem i spędzić tam trzy dni. W końcu bilet kosztował 420 soli a my zapłaciliśmy po 150. Reszta aiesec.

Wylatywaliśmy w piątek o 12 z Limy ale na lotnisku musieliśmy być wcześniej bo musieliśmy się upewnić że ja jako że mam w paszporcie nieważną wizę mogę w ogóle gdzieś polecieć. Pewnie powinniśmy to zrobić wcześniej no ale jak to w Peru wszystko na ostatnią chwilę. Ale powiedzieli że nie będzie żadnych problemów bo nie wylatuję z kraju więc nikt mojej wizy nie będzie sprawdzał.

Wylot był o 12.15 a przez kontrolę przechodziliśmy o 11.50.... Ja już byłam zestresowana że w Polsce to niemożliwe i że na pewno nas nie puszczą! Jedyne co mnie uspokajało to że ja nie płaciłam za ten bilet więc jak nas nie puszczą to trudno. Ale bez problemów. NIKT NAWET NIE SPOJRZAŁ NA MÓJ PASZPORT. Mogłabym w ogóle bez dokumentów polecieć. Do tego do samolotu weszliśmy z dwoma półlitrowymi butelkami wody mineralnej. I nie kupiliśmy ich na bezcłowym...

3 godzinny lot z międzylądowaniem w Arequipa żeby wysadzić kilku pasazerów i potem do Tacny. W Tacnie musieliśmy wymienić pieniądze na chilijskie pesos. Z 250 soli zrobiło nam sie ponad 46 tysięcy pesos. Masakra!! Jak można funkcjonować z takimi wielkimi nominałami. I do tego pieniądze były kolorowe i jak plastikowe. Śmiałam sie że wyglądają jak w Monopoly. Potem od razu złapaliśmy taxi na stację a tam taxi colectivo (wspólną taxi dla kilku osób w sumie 5 trzy z przodu z kierowcą i trzy z tyłu - i nie był to samochód 6 osobowy...) do Arica w Chile. Po około 40 min byliśmy na granicy. Najpierw peruwiańskiej. Ja już byłam zestresowana ale Diego na luzie. Szłam pierwsza na wszelki wypadek gdyby jego puścili a mnie zatrzymali. Haha:-) Pan zabrał paszport zeskanował no i koniec. Wiza przekroczona o 76 dni trzeba zapłacić albo się nie wyjedzie. No więc Pan nas podliczyl 214 soli. W małym okienku bankowym zapłaciliśmy. Dostałam pieczątkę że legalnie opuściłam kraj. Jeszcze latali za jakimś podpisem żeby wszystko było ok. (nikt po angielsku nie mówił) No i do widzenia. :-) Pojechaliśmy na drugą granicę tym razem w Chile. Wszystkie bagaże trzeba było zeskanować i dostałam kolejna pieczątkę tym razem wjazdu do Chile. A po pół godzinnej jeździe przez pustynię dotarliśmy do miasta Arica.

Z godziny 5 zrobiła nam się 7. Bo mimo takiej małej odległości jest tam 2 godziny różnicy. Ruszyliśmy na poszukiwanie hostelu/ hotelu/ pokoju. Ceny były straszne! 100 soli za pokój! Wow... A ja myślałam że max 50 zapłacimy. W końcu po sprawdzeniu kilku miejsc znaleźliśmy pokój za 70 soli. Nie wiem ile to pesos było ale na pewno kilkanaście tysięcy. :-) wszyscy nam odradzali jedzenie w Chile ale nawet nie można było zjeść nic chilijskiego bo wszędzie kurczak kurczak za kilka tysięcy pesos. Poszliśmy na spacer zobaczyć miasteczko nocą. Jak dla mnie nie różniło się wielce od Peru. W sumie gdybym nie wiedziała to bym pomyślała że ciągle jestem w Peru. W ogóle Arica kiedyś należała do Peru. Ale jakieś wojny były i w końcu Tacna jest w Peru a Arica w Chile. Więc peruwianńczycy mówią że Arica to ciągle Peru. Pospacerowaliśmy po centrum, poszliśmy na plażę i zobaczyć słynna skałę. Następny dzień był cały na zwiedzanie.

Gorąco było strasznie i oczywiście się spaliliśmy po całym dniu chodzenia. Poszliśmy poszukać śniadania, weszliśmy piechotą na wielką skalę z której był piękny widok na miasto, wybrzeże, port, ocean. Pospacerowaliśmy po centrum zobaczyć słynny w Arica kościół z metalu zaprojektowany przez Pana Eiffla, główny plac, główną ulicę. Skała jak na Giblartarze na pewno robiła wrażenie. I widok na ocean i miasto. Ale poza tym nie było to jakieś niesamowite miasto.

Koło 17 odebraliśmy rzeczy z hotelu i po znalezieniu taxi ruszyliśmy na najważniejsza część naszej wycieczki czyli wjechanie z powrotem do Peru. Ja byłam oczywiście zestresowana ale Diego spoko. Podeszłam do okienka i Pani bez pytania o cokolwiek wpisała mi do paszportu 30 dni. Nie!!! :-( Diego zapytał czy jest możliwe żebym dostała maksymalny czas pobytu. Pani nie wiedziała ile jest maksymalny... Poszukala i mówi że 183 dni ale 40 już wykorzystałam wiec może mi dać tylko 143. No ok, mi pasuje. Tylko że jak chciała to poprawić to już się nie dało bo nie mogła mi w paszporcie kreślić. Więc dopisała 1 i wyszło 130. Uff!! Potem w aucie policzyłam że mam czas do 10 czerwca. :-)

I tym sposobom byłam już po raz drugi w Peru. Tym razem na dłużej;-)  A co najśmieszniejsze! Przy wjeździe z Chile do Peru czułam się jakbym wracała do domu... Tak dobrze było być znowu w kraju w którym znasz sklepy, restauracje i gdzie ceny nie są podane w setkach tysięcy. Znaleźliśmy hostel już na szczęście taniej i przy samym głównym placu. Wieczorem wyszliśmy na spacer bo były jakieś występy i przedstawienia. Poszliśmy też napić się czegoś dobrego bo niedaleko był ciekawy pub z fajnymi drinkami i koktajlami. Na drugi dzień planowaliśmy trochę zwiedzanie Tacny i znalezienie strefy bezcłowej. Tacna to takie mini miasteczko więc w sumie to nic ciekawego tam nie było poza głównym placem więc pojechaliśmy do strefy bezcłowej. Nie wiem czy jest tam jakaś inna czy tylko ta. Ale był to wielki targ (tzn trochę lepsze niż targ) gdzie poza ciuchami typowo z targu było dużo conversow, levisow, kosmetyki, alkohol, perfumy... Na pewno tańsze niż normalnie. Kupiłam trochę kosmetyków i ubrań ale nie jakieś firmowe. Głównie do pracy :-) Conversy kosztowały około 120soli i wyglądały na oryginalne ale w sumie w Peru to nigdy nie wiadomo.

Około 3 mieliśmy wylot z Tacny. Ja chciałam jeszcze popatrzeć na strefę bezcłową na lotnisku ale Diego mnie wyśmiał że to będzie najmniejsze lotnisko jakie kiedykolwiek widziałam. No i tak było... Tylko budka z jedzeniem i jakiś mały sklepik. Kontrola bezpieczeństwa to też śmiech na sali jak dla mnie ale może tak jest przy lotach krajowych... Niestety samolot się spóźnił i spędziliśmy ponad godzinę na tym mini lotnisku. Potem z miedzylądowaniem w Arequipa i z mini lunchem w samolocie dotarliśmy do Limy...

Misja wypełniona. :-)


                                  Musiałam zrobić zdjęcie butelek które Diego wniósł do samolotu.

                          Bułeczka i babeczka na lunch w samolocie.

                        Widoki przed Arequipa




                                  Prawie jak Nasca lines ;)




Lotnisko w Tacna

                                    Nasze zamienione 250 soli

                               Joanna w Chile!!

                  Jak z 5 osobowego auta zrobić 6 osobowe...

                         Bye bye Peru....

                           Welcome to Chile!

              Dla taty - zawsze się pyta a ile Johnny Walker kosztował?



                                Muzyka chilijska...


                                   Ta skała! Czekała na nas następnego dnia



                                 Śniadanie po drodze :)


                                          Słynny metalowy kościół


                                              Główna ulica






Wspinamy się do góry...

                                   Peru w Chile





                               Widok na port










                                  I wchodzenie i schodzenie było ciężki...i taaak gorąco!







                                   Pan zachwalał że pycha ale jakoś nie mogłam się skusić...







                           Zdjęcie może nie za dobre ale takie znaki nie często się widzi...
                               Śmigamy przez pustynię

Występy w Tacna

 
                           Katedra na placu głównym

                          Pisco sour i Algarrobina
                        Coś zimnego i truskawkowego i Pisco sour
                           Śniadanie po drodze w Tacna



                        Lądujemy w Limie... :)

2 komentarze:

  1. Asiu czytałam twój wpis cała w napięci, tak jak to ja bym tam była, to miałaś super przygodę :)
    Dziękuję za wszystkie wiadomości i z wielką przyjemnością czytam twój bloog ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. oczywiście nie napisałam kim jestem, ale pewnie sie domyślasz, że to mama Justynki :)

    OdpowiedzUsuń