sobota, 30 maja 2015

Pierwsze wrażenia z Kambodży

Zaczęła się szkoła a wraz z nią częste w Tajlandii długie weekendy. Czasem 3 dni, czasem 4. Tym razem tylko 3 dni bo 1 czerwca jest wolny (nie, niestety nie z okazji dnia dziecka), jest jakieś święto religijne. Tak więc po całym miesiącu siedzenia w Bangkoku znowu mnie nosi. W końcu moja lista miejsc do zobaczenia tutaj nigdy się nie skompletuje, a niestety ciągle coś tam dopisuje. Tym razem - Kambodża. Brzmi groźnie. Haha mama od razu powiedziała że 'przecież tam niebezpiecznie!' Na szczęście wcale tam niebezpiecznie nie jest a poza tym pojechałam do bardzo turystycznego miejsca i z 3 znajomych z pracy - Dama Tajlandia,  Charlotte Anglia i Tania Filipiny.

Wyruszyliśmy w piątek zaraz po pracy ledwo zdążając na autobus, bo szkoła się kończy o 16.30 a ostatni autobus jechał o 17.30 z drugiego końca miasta. Ale udało się na szczęście bo w Tajlandii nic nie jest punktualnie. Więc przed 18 byliśmy już szczęśliwi w autobusie czekając na 5 godzinna podróż do granicy z Kambodża. Na granicy mieliśmy zabukowany hotel na jedną noc bo granica jest otwarta od 6 rano do 8 wieczorem wiec nie było szans żebyśmy zrobili to w ten sam dzień. Rano po małym śniadaniu na targu na granicy ruszyliśmy do granicy. W internecie znalazłam stronę która dokładnie co do kroku opisuje przekroczenie samemu granicy.  Tak więc udało nam się bez problemu. Najpierw pieczątka że opuszczamy Tajlandię,  potem aplikowanie o wizę (100 zł, 30 dni), wiza do Kambodży, potem pieczątka że wchodzimy na teren Kambodży. Poszło gładko bez kolejek i chwile potem byliśmy już w autobusie do centrum miasteczka a potem w 2 godzinnej drodze taksówką do Siem Reap.

Na pierwszy rzut oka Kambodża nie różni się wiele od Tajlandii. W drodze taksówką gdybym nie wiedziała że to Kambodża to pewnie bym się nie zorientowała. Wygląda jak Tajlandia poza Bangkokiem. Dość biednie, wszędzie stoiska z jedzeniem, pełno skuterów, dzieci, psów, gorąco, zielono, podobne albo nawet takie samo jedzenie,... W sumie na drugi rzut oka ciągle tak wygląda. Miasteczko Siem Reap też nie jest aż takie specjalnie i pewnie gdyby nie otaczające je ruiny świątyń nikt by tam nigdy nie przyjechał. Ale że jest to jedno z piękniejszych miejsc do zobaczenia w Azji to (na liście UNESCO) w mieście jest pełno pięknych hotel (od 5 gwiazdkowych do hosteli backpackerskich), dużo restauracji, barów, sklepów... wszytko czego turysta może tylko potrzebować. 

My pierwszy dzień spędziliśmy nad jeziorem (następny post) a wieczór na poznawaniu miasteczka nocą i próbowaniu tamtejszych alkoholi i jedzenia. Drugi dzień to ruiny (kolejny post) i odhaczanie wszystkich punktów na mojej liście "Co trzeba zrobić/zjeść/ wypić w Siem Reap?". Niestety jednym ze specjałów jest niemałe czarne włochate stworzenie. Fuuuuj.... do tej pory mam gęsią skórkę jak o tym pomyślę. Na szczęście mój kolega był odważniejszy niż ja i zjadł wszystko. Ja tylko jedną włochatą nogę.


Już widać granicę
Śniadanie na ulicy

Targ 6 rano przy granicy

Yeeeeeey!

Witamy! :)
Moi towarzysze podróży od lewej Dama, Tania i Charlotte.
Kolejna strona w paszporcie zaklejona
Przemyt
Już w Siem Reap takie mają śmieszne tuk tuki
Nasz basen... wooo!

Pierwsze danie - ryba w tradycyjnym sosie
Artystyczne zdjęcia w windzie
Wynajmujemy rower elektryczny
Imprezowa ulica


Wygryzanie skórek
Kolejne typowe danie - kurczak z czymś w czymś. Pycha!
Tacy piękni
Później ulica się zapełnia
Tradycyjna słona owsianka na śniadanie z rybą i czymś innym. Fuj!
Jesteśmy w końcu na wakacjach!
Tutejsze piwo
Trzeba się upić przed deserem
Tradycyjna sałatka z krewetkami (zapomniałam poprosić o nieostre) 
Deser
Którą tarantulę Pani podać? 
Nasze maleństwo
Pozowane zdjęcie. W rzeczywistości zjadłam tylko jedną nogę.
Za to Dama
zjadł wszystko
I popił, i żyje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz